Zostań naszym Fanem!
ZALOGUJ SIĘ: 
Polecamy
W Toruniu trenowali dwa dni ale sparingów z Ostrowem nie będzie
 14.03.2018 18:06
Get Well Toruń jest po pierwszych próbnych jazdach na Motoarenie. Sprzyjająca aura sprawiła, że zawodnicy z Grodu Kopernika mogli trenować na własnym obiekcie i wyjazdy za granicę nie były konieczne. Toruńskiej publiczności zaprezentowali się wszyscy zawodnicy pierwszego garnituru za wyjątkiem Chrisa Holdera. Niestety najbliższe dni nie będą już tak ciepłe i wszystkie treningowe plany Jacka Frątczaka nie zostaną zrealizowane.

Na owalu przy ul. Pera Jonssona 7 trenowali Jack Holder, Niels K. Iversen, Rune Holta, Paweł Przedpełski, Jason Doyle, Daniel Kaczmarek, Igor Kopeć-Sobczyński i Aleks Rydlewski.  Zabrakło jedynie Chrisa Holdera jednak Jacek Frątczak spodziewał się jego absencji. - Chris jeszcze zamyka swoje sprawy formalne. Nie ma żadnych innych kwestii oprócz tych proceduralnych. To nie było dla mnie żadne zaskoczenie. Wiedziałem, jaki jest jego status. Jesteśmy w kontakcie i myślę, że w przyszłym tygodniu już będzie z nami. Na razie Chris trenuje, ale nie w Toruniu – powiedział Jacek Frątczak.

 

Na najbliższy weekend torunianie mieli zaplanowany dwumecz sparingowy z ekipą z Ostrowa Wielkopolskiego. Jednak ze względu na pogodę oba mecze nie odbędą się. - Wydawało się, że topografia ostrowskiego toru jest bardzo korzystna. Był on zawsze bardzo szybko dostępny. Natomiast jestem w kontakcie z ostrowianami i niestety tam ciągle pada. Dlatego zawodnicy wciąż nie wyjechali na ten tor i trudno będzie im nas ugościć – wyznał manager toruńskiej ekipy.

 

http://www.zuzelend.com/zdjecia/89a47d28b18d06d361195235ae2550eb.jpg

 

W planach były kolejne treningi na Motoarenie jednak ten piątkowy zostanie przełożony na czwartek gdyż pogoda w Grodzie Kopernika wyklucza jazdę nawet w pojedynkę. - Później przygotowujemy tor na nadejście zimy. Mrozy nie mogą nas rozbić organizacyjnie. Postaramy się, aby temperatura i aura nie dokonały zbyt dużej destrukcji na torze. Dlatego od czwartku od godzin popołudniowych zamykamy tor – zdradził Jacek Frątczak.

 

Pierwszy sparing Get Well Toruń odjedzie najprawdopodobniej w 21 sierpnia z Fogo Unią Leszno na Motoarenie.

Bartosz Lubiszewski (za: gazeta pomorska/facebook)
Czy na pewno chcesz usunąć ten komentarz?
TAK NIE
Komentarze (9)
7 lat temu
– Pomówmy chwilę jeszcze o sezonie 2018. Wszyscy znamy założenia MRGARDEN GKM-u. A jakie są Twoje indywidualne cele na ten rok?

– W zeszłym roku totalnie nie wyszedł mi początek sezonu i krajowe eliminacje do cyklu Grand Prix czy SEC-u przepadły. Bardzo wtedy liczyłem na te eliminacje, ale niestety się nie udało. W tym roku jest nowy rozdział i to jest przepustka do tego mojego celu nadrzędnego, o którym mówiłem. Na pewno chciałbym indywidualnie w końcu się poprawić, a z drużyną chciałbym zaznaczyć się w historii tego sportu i powalczyć o medale.

– Za oknem prawie wiosna, więc do sezonu coraz bliżej. Czujesz już mocny głód jazdy?

– Całe szczęście, że to już się zaczyna. Jesteśmy już na końcu przygotowań. Wszystko, co miało być zrobione, wykonaliśmy bardzo dobrze. Przygotowania fizyczne, sprzętowe i psychiczne są bez zarzutu. Przygotowujemy się do wyjazdu na tor, ale niestety nie w Grudziądzu, bo pierwszy łuk kompletnie nie nadaje się do jazdy. W tym tygodniu mamy w planach potrenować w Neuenknick. Skupiamy się na tym, żeby trochę pojeździć i rozruszać się. O ile wiem, jedzie praktycznie cała drużyna, więc myślę, że będzie też okazja do porozmawiania i konsultacji wszystkich ekip, które cały czas są przy nas.

Kamil Rychlicki
  Lubię
  Nie lubię
7 lat temu
Które z pucharów i medali są dla Ciebie najcenniejsze?

– Na pewno dwa złote medale Drużynowych Mistrzostw Świata Juniorów. Bardzo cenię sobie brązowy medal z Drużynowego Pucharu Świata. Była to wtedy bardzo fajna drużyna. Po kontuzji Jarosława Hampela wielu nas skreślało. Pojechaliśmy świetne baraże i wyszarpaliśmy ten medal Australijczykom. Cieszę się, że mogłem tam wtedy być z drużyną i zobaczyć jak to wygląda od wewnątrz. Bardzo ważne są dla mnie medale Mistrzostw Polski, a szczególnie ten indywidualny, brązowy medal z zawodów w Zielonej Górze.

– Jakie było twoje marzenie związane z żużlem na starcie twojej kariery?

– Nie pamiętam, czy miałem jakieś konkretne cele. Na pewno chciałem dorównać tym zawodnikom, których wtedy oglądałem. Chciałem być częścią drużyny, której wtedy kibicowałem i to w pewnym momencie się spełniło. Później te cele były postawione znacznie wyżej: marzeniem numer jeden była obecność w kadrze narodowej. Teraz przede wszystkim jest cykl Grand Prix i mam nadzieję, że kiedyś to się ziści. Marzenia się nie spełniają – marzenia trzeba spełniać. Mam nadzieję, że dojdę do momentu, kiedy awansuję tam samodzielnie i wtedy spróbuję swoich sił na najwyższym poziomie.

– Widać, że Twoja córka lubi sporty motorowe. Ma to w genach po ojcu?

– Blanka teraz łapie się wszystkiego. Dziadek uczy ją wszystkiego, co jest związane z wodą. Wujek pływa na windsurfingu i też stara się ją czegoś nauczyć. Lubi pływać, grała w piłkę, chodzi na tańce. Ze mną jeździ na treningi motocrossowe, bawi się tym wszystkim. Trzeba to wszystko dzielić tak, żeby nie zniechęciła się. Czasem warunki, w jakich jeździ na crossie są ciężkie i widać, że się męczy, ale daje sobie radę i nie chce odpuszczać. Sport dla dzieci jest na pewno dobry, bo uczy charakteru i pokazuje, że na wszystko trzeba sobie zapracować.
  Lubię
  Nie lubię
7 lat temu
Czy wśród żużlowców masz przyjaciół czy tylko kolegów z toru?

– Zależy co kto rozumie pod słowem „przyjaciel”. Czasem trudno jest nam określić, czy mamy przyjaciół w prywatnym życiu. Wszyscy, których znam są mi życzliwi i chcą mi pomagać. Ja również im pomagam jak tylko mogę. W gronie żużlowców na pewno jednym z bliższych kolegów jest dla mnie Kacper Gomólski. Na pewno jest grupa zawodników, z którą chętnie się spotykamy też poza torem.

– Wiem, że nie lubisz pytań o grudziądzki tor, dlatego zapytam inaczej. Nie kryjesz się raczej z krytyką „betonu”, ale tak naprawdę przy Hallera radzisz sobie świetnie. Jak to więc jest: lubisz twarde nawierzchnie, czy nie?

– Dobrze, że miałem okazję startować w innych klubach i zobaczyć jak to wygląda. Zdecydowanie łatwiej jeździło mi się na wyjazdach, kiedy startowałem w Polonii Bydgoszcz na bardzo przyczepnej nawierzchni. W Grudziądzu jest zgoła inaczej, bo z twardego toru ciężko było mi przejść na tory wyjazdowe, ale myślę, że to już nie jest tłumaczenie. Każdy wie, jaki jest nasz tor. Kilkukrotnie przekazywałem swoje argumenty, ale dość szybko były w klubie ucinane. Wszystkim ten tor zaczął pasować, więc muszę się do tego dostosować. Tor przy Hallera lubię bardzo, bo na nim się wychowałem. Ta nawierzchnia też przez te kilkanaście lat zmieniała się. Tu zawsze było twardo, tylko ostatnimi czasy jest mega twardo. Czasami jest to dla nas problematyczne. Patrząc z góry można powiedzieć, że wystarczy dopasować się na start, ale my, jako zawodnicy, mamy wtedy naprawdę bardzo mały margines błędu, bo nie zawsze uda się wygrać pięć startów na pięć.
  Lubię
  Nie lubię
7 lat temu
– Jak oceniasz ten rok spędzony w Tarnowie? Dużo pomógł ci w rozwoju kariery?

– Bardzo dużo. Ten rok nauczył mnie trochę innego podejścia do tego sportu. W Tarnowie mieliśmy trochę czasu dla siebie. Spaliśmy z chłopakami w jednym hotelu, było dużo rozmów i spotkań integracyjnych. Człowiek mógł się trochę od tego zgiełku odseparować. Dochodziły do tego jeszcze świetne wyniki na torze, cała drużyna się uzupełniała. Myślę, że to był dla mnie bardzo dobry czas.

– Trenerem w Tarnowie był Marek Cieślak. Jak wspominasz współpracę z nim w klubie? Niektórzy twierdzą, że osiąga sukcesy, bo pracuje zawsze z bardzo dobrymi drużynami.

– Pamiętam, że po trzech zerach w Toruniu, mając możliwość zmienienia mnie innym zawodnikiem na kolejny mecz, nie zrobił tego, a dodatkowo dał mi pojechać pięć biegów, kiedy wcale nie byłem najlepszym zawodnikiem w zespole. Pozwolił mi się „wjechać” w tarnowski tor i od tego czasu sezon zaczął układać się dobrze. Mam obraz, jak pracuje się z panem Markiem Cieślakiem i w kadrze i od strony klubu. On sam mówi, że nie musi już nikomu nic udowadniać. Czasami niektórzy próbują mu coś zarzucać, ale nie mają argumentów. Trener Cieślak zna się na swojej pracy.

– Prawie połowę swojej kariery spędziłeś w Bydgoszczy. Co myślisz, gdy patrzysz na dzisiejszą Polonię?

– To jest trudny temat. Jeżdżąc siedem lat w Polonii przeżyłem cztery albo pięć lat z panem Leszkiem Tillingerem, który był wtedy prezesem. To był człowiek, który też dużo mi pomógł i złego słowa na prezesa Tillingera nie powiem, a na własne oczy widziałem sytuacje, jak kibice chcieli wywozić go na taczkach. To co było wtedy, a co jest teraz, to jest niebo a ziemia. W Polonii jeździłem również, kiedy było trzech innych prezesów. Było mnóstwo fajnych sytuacji, które chciałbym pozostawić w swojej pamięci. Poznałem tam świetnych ludzi. Jako 19-latka wszyscy mnie tam bardzo dobrze przyjęli. Pamiętam, jak z tatą przyjeżdżałem na pierwsze zawody, to każdy otaczał mnie tam opieką – mechanik klubowy i mechanicy innych zawodników. Wszyscy starali się mi pomóc, więc bardzo dobrze wspominam tamten okres. Niestety, w ostatnim moim sezonie startów w Polonii, w roku 2013, tamta Polonia już trochę kulała i tak naprawdę nie wiem, czym było to spowodowane. Teraz trudno oceniać ludzi pracujących w klubie będąc z dala od nich. Widać, że z roku na rok wygląda to coraz gorzej, kibiców jest coraz mniej. Mam nadzieję, że kiedyś to się zmieni.
  Lubię
  Nie lubię
7 lat temu
Mam na myśli Krzysztofa Buczkowskiego. Łatwo było wtedy opuścić Grudziądz?

– Wiedziałem, że to jest moja szansa. Wtedy były kwoty transferowe, a przy moim nazwisku, po staraniach całej rodziny, widniała kwota zero złotych i było to dla mnie dużym ułatwieniem. Byłem wychowankiem GKM-u, klubu, którego praktycznie już nie było. Pamiętam, że wtedy pytało o mnie kilka klubów z Ekstraligi. Mój cel był taki, żeby jeździć w tej Ekstralidze. Wiedziałem, że nie będzie łatwo i kolorowo. Mogę powiedzieć szczerze, że nie patrzyłem wtedy na to przez pryzmat lokalnego patriotyzmu. Przeważyła wtedy chęć rozwoju i chęć bywania w stawce zawodników, którą udostępnili mi wtedy włodarze Polonii Bydgoszcz. Tam drużyna była naprawdę solidna, bo zdobyliśmy srebrny medal Drużynowych Mistrzostw Polski. Ten wybór był jak najbardziej przemyślany. Nie chciałem się też odłączać od otoczenia grudziądzkiego, bo cały czas tu mieszkałem i mieszkam do dzisiaj. Nie myślałem, czy jest mi łatwo odejść z Grudziądza. Nastawiałem się na rozwój. Moim zdaniem, w tamtym czasie, było to konieczne. Wydaje mi się, że każdy chcący liczyć się w żużlu zawodnik, musi być w tej Ekstralidze, bo można bardzo dużo się nauczyć i na torze i poza torem.

– Z Grudziądza w sumie odchodziłeś dwukrotnie, ale chyba nigdy nie odczuwałeś wrogości ze strony grudziądzkich kibiców?

– Nigdy tego nie odczuwałem i mam nadzieję, że nigdy nie odczuję, chociaż wiadomo, że niczego nie można wykluczyć, bo ludzie są różni. Myślę, że mam tu swoich oddanych fanów, którzy są i byli ze mną zawsze. Czasami było mi dużo łatwiej jeździć na przykład w Tarnowie niż w Grudziądzu, bo kibiców w Grudziądzu nie bardzo wtedy interesowała moja drużyna. Teraz jest całkiem inaczej, bo kibice często chcą dowiedzieć się z pierwszej ręki, spotykając mnie nawet na ulicy, co poszło dobrze, a co poszło nie tak. Problem jest taki, że ja nie lubię tłumaczyć się za kolegów.

– Również w bardzo dobrej atmosferze opuszczałeś Unię Tarnów. Wspólnie z Kacprem Gomólskim potrafiliście podziękować kibicom tarnowskim za wsparcie.

– To była inicjatywa Kacpra, który spędził tam trzy lata. On odchodził do Torunia, ja wracałem do Grudziądza. Myślę, że gdyby nie dzika karta dla GKM-u, to na sto procent zostałbym w Tarnowie. Nie wyobrażałem sobie grudziądzkiego klubu w Ekstralidze beze mnie. Ja chciałem powrotu, ze strony klubu również była taka chęć, więc szybko doszliśmy do wspólnego mianownika. W Tarnowie nikt nie miał do mnie żadnych pretensji, bo swoją pracę wykonywałem. Starałem się jak mogłem i ta drużyna była naprawdę silna. Zrobiliśmy kawał dobrej roboty i gdyby nie kontuzje, to myślę, że bylibyśmy Mistrzami Polski.
  Lubię
  Nie lubię
7 lat temu
Nie miałeś okazji startować z Dadosem w jednej drużynie, bo licencję zdobyłeś, kiedy Robert jeździł w barwach WTS-u, ale pewnie mogłeś przyglądać się jego karierze. Jakie masz wspomnienia z nim związane?

– Kontakt w pewnym momencie był dość dobry, bo w Grudziądzu startował wtedy Łukasz, brat Roberta. Robert wtedy dość często tu przyjeżdżał. Pamiętam, że pożyczał naszej drużynie silniki na rozgrywki Młodzieżowych Drużynowych Mistrzostw Polski. W pamięci utkwiła mi sytuacja, kiedy sam jechałem na silniku Dadosa w turnieju Zaplecza Kadry Juniorów. Moje motocykle wyglądały wtedy tak, że wszystko było od czegoś innego, kompletny misz-masz i ciężko było ten motor złożyć w jedną całość. Udało się wtedy ten silnik włożyć do ramy i pojechać zawody. Byłem wtedy zadowolony z tego, że taki zawodnik, którego bardzo szanowałem i szanuję do dziś, pomógł mi, bo widział, że tak naprawdę nie mam na czym startować. Cieszę się, że wtedy w Grudziądzu mogłem poznać kilku fajnych zawodników, którzy byli związani z tym klubem.

– Pamiętasz co czułeś, kiedy Dados odchodził do Wrocławia?

– Pamiętam, że działo się to pod koniec okna transferowego i wtedy nikt nie wiedział, czy Robert będzie w Grudziądzu, czy nie. Jako kibic podchodziłem do tego w ten sposób, że to jest mój klub i zawodnik powinien tu jeździć. Pewnie do dziś tak jest, że kibice, jeśli mają swojego ulubionego zawodnika, nie wyobrażają sobie, że mógłby on jeździć gdziekolwiek indziej. Jako zawodnik z kilkunastoletnim stażem podchodzę do tego trochę inaczej. Cały czas staram się utożsamiać z Grudziądzem i jeździć tutaj najdłużej jak tylko będę mógł, ale to nie zależy tylko ode mnie. Teraz rozumiem, dlaczego zawodnicy odchodzili. Wtedy na pewno czułem trochę żal.

– Z Grudziądza odchodził jeszcze jeden zawodnik, czego bardzo żałowali kibice. Pamiętasz?

– Było kilku zawodników, którzy odchodzili z Grudziądza…
  Lubię
  Nie lubię
7 lat temu
– Pamiętasz swój pierwszy wyjazd na tor?

– Jak najbardziej pamiętam, bo z tym wiąże się ciekawa, jak dla mnie, historia. Do szkółki chodziłem miesiąc i byłem przygotowany na to, że na początku będę trzymał w ręku miotłę i łopatę i tak też właśnie było do pewnego momentu. Ten czas mi się trochę dłużył. Był taki dzień, kiedy miałem w końcu wsiąść na motor, ale jednak się nie udało. Miałem już wychodzić z parkingu, ale wtedy moja ciocia Mirka zawróciła mnie. Załatwiła mi strój, kask, buty, wujek załatwił motor i udało mi się pierwszy raz wyjechać na tor. Ta historia na pewno zostanie w mojej pamięci do końca życia, bo byłem już naprawdę zrezygnowany. Dzięki rodzinie to się udało i od tego momentu, można powiedzieć, ta kariera jakoś się potoczyła. Wiadomo, że ten wyjazd to nie było nic wielkiego, bo, jak pamiętam, było to osiem okrążeń, ale zostaje to w pamięci.

– Licencję zdobyłeś w 2002 roku, a był to trudny czas dla grudziądzkiego żużla. Pamiętasz tamten okres? Nie był pewnie zbyt przyjazny dla rozpoczynającego karierę zawodnika.

– To był bardzo trudny okres i gdyby nie kilka osób na czele z moją rodziną, panem Janem Szydlikiem, który był ówczesnym trenerem GKM-u i panem Markiem Kończykowskim, to byłoby naprawdę trudno rozpocząć karierę. Miałem wtedy już swój prywatny sprzęt i na swoim sprzęcie podchodziłem do egzaminu na licencję. Mam nadzieję, że nikogo tutaj nie obrażę, ale realia były takie, że w klubie mało kogo interesowało, czy mam na czym jeździć, czy nie. Ta grupa osób, o której wspomniałem, poskładała mi te motocykle i to oni tak naprawdę przygotowywali mnie do tego egzaminu. Pamiętam, że pierwsze podejście do licencji było w Lublinie. Pojechaliśmy tam bez treningu, a pieniądze na paliwo wyłożył trener. Niestety, przez dwa defekty nie udało się zdobyć licencji. Powtórka była w Pile i powiem szczerze, że było troszkę nerwowo, bo bałem się, że powtórzy się historia z Lublina. Na szczęście to podejście miało swój pozytywny koniec, bo część praktyczną i teoretyczną przeszedłem bez zarzutu.

– Kim jest dla ciebie Robert Dados?

– Wychowałem się na Robercie Dadosie, czy Billy Hamillu, którzy jeździli wtedy w Grudziądzu. Bez wątpienia były to najlepsza lata grudziądzkiego klubu. Uczestniczyłem w tym jako kibic i na tych zawodnikach starałem się wzorować, jeżdżąc między innymi na speedrowerze. Później utożsamiałem się z nimi jeżdżąc już na torze.
  Lubię
  Nie lubię
7 lat temu
Ma 31 lat i jest wychowankiem GKM-u Grudziądz. W swojej karierze reprezentował również barwy Polonii Bydgoszcz i Unii Tarnów. „Marzenia się nie spełniają – marzenia się spełnia” – powiedział Krzysztof Buczkowski w specjalnym wywiadzie udzielonym portalowi speedwaekstraliga.pl przed nowym sezonem. Rozmowę przeprowadził Kamil Rychlicki.

– Dlaczego wybrałeś właśnie żużel jako sposób na życie?

– W Grudziądzu żużel ma swoją niekrótką historię. Chodziłem na żużel zanim pojawiłem się w szkółce. Moja cała rodzina była zaangażowana w kibicowanie i pomaganie klubowi. Dziadek, wujkowie i tata zabierali mnie na żużel i chciałem spróbować swoich sił. Od najmłodszych lat byłem ukierunkowany na sport żużlowy i inna opcja nie wchodziła w grę. Oczywiście próbowałem innych sportów, ale bardziej hobbystycznie. Żużel to był od początku do końca mój świadomy wybór.

– Jak zaczęła się twoja kariera? Też zaczynałeś od speedrowera?

– Oczywiście, ale nie było tego zbyt dużo. Uczestniczyłem w kilku zawodach i turniejach. Wtedy traktowałem to bardziej jako zabawę i ściganie się z kolegami. Czasami jeździliśmy na rowerach do późnych godzin wieczornych. To był jakiś początek. Moja kariera zawsze była związana z dwoma kołami, czy to był rower, czy motor.
  Lubię
  Nie lubię
7 lat temu
https://www.facebook.com/orzellodz/videos/2351777788181542/

taka ciekaowstaka
  Lubię
  Nie lubię
© 2002-2024 Zuzelend.com