Zostań naszym Fanem!
ZALOGUJ SIĘ: 
Polecamy
Ruszyła akademia żużlowa Wilków Krosno
 13.01.2019 23:05
Zgodnie z planami w styczniu ruszyły treningi adeptów akademii żużlowej Wilków Krosno. Inauguracyjne zajęcia odbyły się na siłowni, które poprowadził Janusz Ślączka, odpowiadający za prowadzenie zarówno pierwszego zespołu oraz szkółki żużlowej.

Widać zapał a to w tym wieku jest bardzo ważne. Jeśli są chęci to można wiele zrobić. Przed nami bardzo dużo pracy. Cieszę się, że mamy możliwość z korzystania z tak doskonałego obiektu jak Skyactiv – powiedział Janusz Ślączka

Redakcja (za: wilkikrosno.pl)
Czy na pewno chcesz usunąć ten komentarz?
TAK NIE
Komentarze (19)
6 lat temu
W odpowiedzi na komentarz:
Witam
Dzień doberek:}
  Lubię
  Nie lubię
6 lat temu
Qr.a.W pokoju mam 31.Zaraz ktoś dostanie w Łeb!
  Lubię
  Nie lubię
6 lat temu
W odpowiedzi na komentarz:
Zawodnik może mieć jednak pretensje tylko do siebie, bo zamiast odkuć się finansowo po sezonach spędzonych w Wandzie Kraków, zgotował sobie jeszcze gorszy los. 25-latek ma czego żałować, bo jeszcze trzy miesiące temu mógł podpisać kontrakt na poziomie 50 tysięcy za podpis i 1300 złotych za każdy zdobyty punkt. Teraz taka stawka to tylko marzenie. Nie mówiąc już o 80 tysiącach i dwóch tysiącach za punkt, które w kontrakcie na sezon 2019 zagwarantował mu Ireneusz Nawrocki.
Ostatnio po zawodnika zgłosili się działacze TŻ Ostrovii, którzy chcieli go ściągnąć już w listopadzie. Teraz jednak negocjacje wyglądały zupełnie inaczej. W klubie pewną pozycję mają jednak polscy seniorzy Grzegorz Walasek i Tomasz Gapiński, a dla Ernesta Kozy zostaje pozycja zawodnika oczekującego, który mógłby walczyć o miejsce w składzie z Samem Mastersem. Tarnowianin miałby spore szanse na regularną jazdę, ale najpierw musiałby się zgodzić na podpisanie kontraktu, w którym nikt nie daje mu pieniędzy na przygotowanie do sezonu. Nie ma się więc co dziwić, że zawodnik był w szoku, gdy usłyszał taką ofertę. Po ostatnich nieudanych sezonach nie ma on zbyt wiele oszczędności na samodzielne inwestycje w sprzęt.
Z drugiej strony, nie ma się też co dziwić beniaminkowi Nice 1. LŻ, który wszystkie zaplanowane pieniądze wydał już w okresie transferowym i zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, nikt nie chce nadwyrężać klubowego budżetu.
Koza mógł liczyć także na zwrot akcji z Polonią Bydgoszcz, która przez moment wydawała się być blisko zgłoszenia swojej kandydatury w konkursie na dziką kartę. Z Kozą kontaktowały się już zresztą osoby pozostające blisko klubu, ale konkretów nie było. W obliczu pozostania drużyny w II lidzie trudno liczyć, by Jerzy Kanclerz zdecydował się dać zawodnikowi jakąkolwiek kwotę za podpis.
Wobec takiej sytuacji na rynku zawodnikowi bardziej opłaca się czekać nawet do maja i przejść do klubu, który zgodzi się pokryć część wydatków na przygotowanie sprzętu.
Źródło: Przegląd Sportowy
Koza i Baran zostali na lodzie. Nikt im nic za podpis nie da.
  Lubię
  Nie lubię
6 lat temu
Zawodnik może mieć jednak pretensje tylko do siebie, bo zamiast odkuć się finansowo po sezonach spędzonych w Wandzie Kraków, zgotował sobie jeszcze gorszy los. 25-latek ma czego żałować, bo jeszcze trzy miesiące temu mógł podpisać kontrakt na poziomie 50 tysięcy za podpis i 1300 złotych za każdy zdobyty punkt. Teraz taka stawka to tylko marzenie. Nie mówiąc już o 80 tysiącach i dwóch tysiącach za punkt, które w kontrakcie na sezon 2019 zagwarantował mu Ireneusz Nawrocki.
Ostatnio po zawodnika zgłosili się działacze TŻ Ostrovii, którzy chcieli go ściągnąć już w listopadzie. Teraz jednak negocjacje wyglądały zupełnie inaczej. W klubie pewną pozycję mają jednak polscy seniorzy Grzegorz Walasek i Tomasz Gapiński, a dla Ernesta Kozy zostaje pozycja zawodnika oczekującego, który mógłby walczyć o miejsce w składzie z Samem Mastersem. Tarnowianin miałby spore szanse na regularną jazdę, ale najpierw musiałby się zgodzić na podpisanie kontraktu, w którym nikt nie daje mu pieniędzy na przygotowanie do sezonu. Nie ma się więc co dziwić, że zawodnik był w szoku, gdy usłyszał taką ofertę. Po ostatnich nieudanych sezonach nie ma on zbyt wiele oszczędności na samodzielne inwestycje w sprzęt.
Z drugiej strony, nie ma się też co dziwić beniaminkowi Nice 1. LŻ, który wszystkie zaplanowane pieniądze wydał już w okresie transferowym i zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, nikt nie chce nadwyrężać klubowego budżetu.
Koza mógł liczyć także na zwrot akcji z Polonią Bydgoszcz, która przez moment wydawała się być blisko zgłoszenia swojej kandydatury w konkursie na dziką kartę. Z Kozą kontaktowały się już zresztą osoby pozostające blisko klubu, ale konkretów nie było. W obliczu pozostania drużyny w II lidzie trudno liczyć, by Jerzy Kanclerz zdecydował się dać zawodnikowi jakąkolwiek kwotę za podpis.
Wobec takiej sytuacji na rynku zawodnikowi bardziej opłaca się czekać nawet do maja i przejść do klubu, który zgodzi się pokryć część wydatków na przygotowanie sprzętu.
Źródło: Przegląd Sportowy
  Lubię
  Nie lubię
6 lat temu
Przed Speed Car Motorem Lublin debiutancki sezon w PGE Ekstralidze. Lubelski ośrodek powraca do najwyższej klasy rozgrywkowej po 23 latach przerwy. Aby dobrze wejść w sezon cała drużyna wybierze się na tygodniowy wyjazd we włoskie góry. W Livigno zawodnicy Motoru będę nie tylko zjeżdżać na nartach, ale także na nich biegać. To ma być początek przygotowań kondycyjnych, ale także znakomita okazja do integracji przed trudnym sezonem.
We Włoszech mają stawić się wszyscy zawodnicy Motoru Lublin. Jedynie Andreas Jonsson może mieć z tym problemy, ponieważ w tym samym czasie reprezentacja Szwecji również zaplanowała wspólny wyjazd. Jednak menedżer lubelskiego klubu Piotr Więckowski liczy, że Szwedowi uda się dotrzeć. - Dobrze, żeby zawodnicy spędzili ze sobą trochę czasu. Mam nadzieje, że będą wszyscy. Tylko Andreas miał jakieś kłopoty, bo ma zgrupowanie kadry, ale może uda mu się do nas dołączyć - mówi w rozmowie z "Dziennikiem Wschodnim".
  Lubię
  Nie lubię
6 lat temu
W odpowiedzi na komentarz:
Konto usunięte
cześć
chlapa aż miło hihi
siema
  Lubię
  Nie lubię
6 lat temu
Konto usunięte
W odpowiedzi na komentarz:
Witam
cześć xd
  Lubię
  Nie lubię
6 lat temu
Konto usunięte
W odpowiedzi na komentarz:
witam
cześć
chlapa aż miło hihi
  Lubię
  Nie lubię
6 lat temu
Polak wykorzystał nieobecność Amerykanina na meczach Stali Rzeszów spowodowaną problemami finansowymi właściciela klubu i w tym samym czasie wypożyczył od czterokrotnego mistrza świata silnik przygotowywany przez Ryszarda Kowalskiego. Różnicę było widać gołym okiem, bo 29 lipca w Zielonej Górze Hampel zdobył 12 punktów i jeden bonus. Drugiego tak dobrego wyniki w zeszłym sezonie nie miał, a znakomitą ocenę za występ z Falubazem podwyższały jego akcje na dystansie.
Wielu zawodników widząc, że Hampel startuje na silnikach od najlepszego tunera świata, przewidywało, że obaj panowie właśnie zaczęli współpracę. Jak się jednak okazuje, wypożyczenie silnika nie miało nic wspólnego z inżynierem Ryszardem Kowalskim, a decyzję podjął tylko i wyłącznie Hancock. Amerykanin w tym czasie "leczył" grypę jelitową, z powodu której nie wystartował w sobotnim meczu z Unią Kolejarzem Rawicz. Jego sztab uznał, że wobec braku występu, silniki można wypożyczyć komuś innemu.
- W 2018 roku nie przygotowywałem Jarosławowi Hampelowi silników, choć wiem, że akurat w Zielonej Górze ścigał się na silniku, który przygotowałem dla Grega Hancocka. Polak chciał po prostu porównać ustawienia i zrozumieć co robi źle ze swoimi jednostkami napędowymi - wyjaśnia najlepszy tuner świata, Ryszard Kowalski.
Po odejściu na emeryturę Jana Anderssona, Hampel zostanie bez swojego najważniejszego tunera. Na razie jednak mało prawdopodobne, by jego najważniejszym dostawcą w kolejnym sezonie został właśnie Kowalski. Polak po udanym sezonie ma bardzo dużo pracy i bardzo niechętnie podchodzi do pomysłu przyjmowania pod swoje skrzydła kolejnych żużlowców.
Źródło: Przegląd Sportowy
  Lubię
  Nie lubię
6 lat temu
Aha, kolega wpadł na ciekawy pomysł, by zrobić cykl wspominkowy nazwany roboczo 2/10. Macie jakieś skojarzenie? Tak, chodzi o to, by przypomnieć sylwetki zawodników, którzy przez całą niemal karierę byli przyspawani do tychże niewdzięcznych numerów. Którzy zawsze mieli pod górkę, bo będąc przeciętniakami musieli się zmagać z gwiazdami, stąd też pogubili w życiu mnóstwo punktów i splendoru. Bo zawsze im czegoś brakowało. Stawali się bohaterami miejscowych legend.
Ciekawy zestaw tworzyła bydgoska Polonia w latach 90. Ci stanowiący tzw. uzupełnienie składu - na miejscowej kopie i popychani np. przez Tomasza Golloba - potrafili przyjeżdżać w konfiguracji 5:1, zostawiając za plecami medalistów IMŚ. By na wyjazdach nierzadko mieć problemy ze złamaniem motocykla. Nie tak bywało z Waldemarem Cieślewiczem, Robackim czy całą armią średnio utalentowanej młodzieży, która we wspomnianej konfiguracji wytrzymywała już dużo krócej – jeden łuk, okrążenie, dwa, maksymalnie trzy? A później tę kopę przeniósł do Wrocławia dr Ryszard Nieścieruk i przekuł na trzy tytuły DMP w latach 1993-95. To był dopiero doktorat.
Skoro jesteśmy w pomorskich rejonach. Darek Sajdak, były mechanik Rickardssona i Crumpa, wspomniał ostatnio, że dziwi się, iż przy okazji tych nocnych gonitw teamów z miejsca na miejsce nie doszło jeszcze do większej drogowej tragedii. Na tę okoliczność skontaktował się ze mną Ryszard Dołomisiewicz, odkrycie ostatniego sezonu przy eksperckim mikrofonie. Otóż Dołek przypomniał, że 27 kwietnia 2011 roku, właśnie podczas takiego wyścigu, zginął Zdzisław Rutecki, który po przygodzie w Łodzi opiekował się Aleksandrem Łoktajewem.
Rzeczywiście, zasłużony Rutecki zginął najpewniej dlatego, że spał w busie niezabezpieczony żadnymi pasami, a rzecz się działa pod Toruniem. Nie wszystkie takie wydarzenia, zakończone mniej tragicznymi skutkami, ujrzały też światło dzienne.
W tym zwariowanym sporcie, jedynym w swoim rodzaju, na drogach trzeba uważać nie mniej niż na torze.
Źródło: Przegląd Sportowy
  Lubię
  Nie lubię
© 2002-2024 Zuzelend.com