Zostań naszym Fanem!
ZALOGUJ SIĘ: 
vs
Dzisiaj o 14:00
Czy na pewno chcesz usunąć ten blog?
TAK NIE
Jacek Krzyżaniak: Myślę, że byłem całkiem niezłym zawodnikiem
 18.10.2022 10:46
Początkowo w ogóle nie myślał o byciu żużlowcem.
Jacek Krzyżaniak urodził się 18 października 1968 roku w Toruniu. Dzisiaj kojarzony jest przede wszystkim z żużlem, ale zanim zaczął uprawiać tę dyscyplinę, jego największą sportową miłością była piłka nożna. ? Od wczesnego dzieciństwa interesowałem się tym sportem. Wiadomo, że w szkole podstawowej na wychowaniu fizycznym graliśmy przede wszystkim w ?nogę?. Jak wychodziłem z domu, to wystarczyło tylko wziąć piłkę pod pachę i można było zaczynać zabawę z kolegami. Dostęp do tej dyscypliny i powiązanych z nią klubów był wtedy bardzo łatwy ? tłumaczy nasz rozmówca.

?W pewnym momencie do głowy wskoczył żużel?

Młodego Jacka początkowo kompletnie nie ciągnęło do żużla, pomimo tego, że wcześniej na motocyklu z niezłym skutkiem ścigał się jego tata Bogdan. ? Przyznam szczerze, że jakoś mnie to nie pasjonowało. W telewizji było bardzo mało żużla, więc trudno było obcować z tym sportem i lepiej go poznawać. Wszędzie nadawali głównie piłkę, dlatego byłem nastawiony na uprawianie tej dyscypliny. Przez jakiś czas trenowałem też hokej na trawie, jazdę figurową oraz karate, ale najwięcej uwagi poświęcałem piłce. Wiele spraw miałem już poukładanych w tym sporcie. Wszystko wskazywało na to, że pójdę grać do Zawiszy. W pewnym momencie do głowy wskoczył jednak żużel i pozmieniał moje plany ? wyjaśnia torunianin.

Co sprawiło, że Jacek Krzyżaniak zrezygnował z marzeń o byciu profesjonalnym piłkarzem i przerzucił wszystkie siły na czarny sport? ? Kiedyś poszedłem w Toruniu na zawody oldboyów. Akurat startował tam mój tata. Jak go zobaczyłem, to byłem pod wrażeniem, że facet w takim wieku może sobie tak dobrze radzić. Pomyślałem wtedy, że pewnie przekazał mi coś w genach i też bym tak chciał. To był jakiś impuls, pod wpływem którego postanowiłem spróbować. Wtedy miałem jednak siedemnaście lat, więc potrzebowałem zgody rodziców, ale oni od samego początku nie zamierzali dawać mi pozwolenia. Mama uważała, że żużel to niebezpieczny sport, a tata wychodził z założenia, że nie powinienem zaczynać niczego nowego, skoro miałem już swoje zajęcia. Na szczęście krótko potem stałem się pełnoletni i mogłem samodzielnie zdecydować. Jak już spróbowałem, to tak się wciągnąłem, że zostałem przy tym sporcie na długie lata ? wspomina ?Krzyżak?.

Młodzieniec z Grodu Kopernika szybko zdał sobie sprawę, że żużel ma pewną przewagę nad piłką nożną. ? Spodobało mi się, że tutaj znacznie więcej zależy od danej osoby, czyli jednostki. Poszczególni zawodnicy są dużo bardziej widoczni, podobnie jak ich wpływ na rezultat końcowy. Wiadomo, że w lidze ścigamy się w ramach drużyn, ale jednocześnie każdy samodzielnie pracuje na swój wynik. Nawet jeśli zespół przegra, to nadal można dobrze wyglądać. Wystarczy zdobyć wystarczająco dużo punktów. W piłce nożnej nie ma o czymś takim mowy. Wszystko znacznie bardziej się rozmywa. Cała drużyna musi wygrać, żeby spotkać się z pozytywnym odbiorem. Można zagrać dobre spotkanie, ale jak nie ma wyniku zespołowego, to koniec. W ostatecznym rozrachunku nie będzie miało to większego znaczenia. W żużlu jest też znacznie większa przestrzeń do sięgania po indywidualne sukcesy. W niektórych rozgrywkach liczy się wyłącznie dyspozycja danego żużlowca. Wtedy nie jest on zależny od drużyny, w której występuje i samodzielnie może wpływać na to, co się stanie ? ocenia nasz rozmówca.

?Wydawałem się za stary do rozpoczynania przygody z żużlem?

Krzyżaniak przyznaje jednak, że wejście do żużlowego świata wcale nie było takie łatwe. ? W pierwszej chwili chyba niespecjalnie chcieli mnie w toruńskiej szkółce, ponieważ wydawałem się za stary do rozpoczynania przygody z żużlem. Ja jednak wiedziałem, że niektórzy stawiali pierwsze kroki jeszcze później ode mnie i jakoś dawali sobie radę. Ostatecznie zostałem przyjęty do grona adeptów przez Jana Ząbika. Na co dzień byliśmy sąsiadami, więc z jego perspektywy pewnie nie wypadało odsyłać syna kolegi z kwitkiem. Tak przynajmniej mi się wydaje, chociaż trzeba powiedzieć, że on zawsze był niezwykle otwartą osobą i do każdego potrafił wyciągnąć rękę. Na pewno bardzo mi pomógł i wiele mu zawdzięczam ? opowiada ?Krzyżak?, który miał również wsparcie ze strony swojego taty.

? Tata nie towarzyszył mi na każdym kroku, ale kiedy czegoś potrzebowałem, to mogłem liczyć na jego pomoc. Jeżeli zależało mi na jakiejś wiedzy, to starałem się podpytywać i zdobywać cenne informacje. Zawsze dostawałem różnorodne wskazówki i podpowiedzi. Tata mówił co jego zdaniem należałoby zrobić, ale nigdy niczego mi nie narzucał ? zdradza nasz rozmówca. Warto jednak zaznaczyć, że Bogdan Krzyżaniak początkowo podchodził ze sporym dystansem do nowej pasji swojego syna.

? Być może nie chciał za bardzo się angażować, bo obawiał się, że trochę pojeżdżę i zrezygnuję, tak samo jak wcześniej z piłki nożnej, hokeja i jazdy figurowej ? śmieje się Jacek. ? Ja zresztą miałem taki plan, że jeżeli w ciągu roku nie uzyskam licencji, to dam sobie spokój. W takiej sytuacji nie byłoby sensu tego kontynuować. To byłaby tylko strata czasu. Na szczęście wszystko ułożyło się po mojej myśli i zdałem egzaminy. Dzięki temu mogłem myśleć o poważnym ściganiu. Na pewno czułem się bardzo zdeterminowany i chciałem się uczyć ? dodaje.

?Nie zamierzałem być żużlowcem jedynie z definicji?

Pierwsze ligowe występy Jacek Krzyżaniak zaliczył w 1988 roku jako niespełna 20-latek. Patrząc w statystyki, można zauważyć, że torunianin po dwóch latach stał się dość pewnym punktem swojej macierzystej drużyny i potrafił utrzymywać stabilną formę w kolejnych sezonach. Kluczem do sukcesu wydaje się ambitne podejście do sportu oraz ciężka praca nad samym sobą. ? Od samego początku chciałem mieć średnią biegową w granicach dwóch punktów. Czasami udawało mi się to zrobić, a niekiedy delikatnie schodziłem poniżej tego poziomu. To nie była jednak żadna tragedia, ponieważ nie miałem wielkich wahań formy. Zawsze starałem się mieć jakieś sportowe plany, które zamierzałem stopniowo realizować. To daje motywację i pozwala się rozwijać. Człowiek na każdym kroku chce jeszcze więcej, dzięki czemu przesuwa się do przodu ? stwierdza ?Krzyżak?.

? Nie zależało mi na tym, żeby tylko odjeżdżać zawody i zatapiać się w przeciętności. Przykładałem dużą wagę do szlifowania swoich umiejętności, które w żużlu muszą być mocno zróżnicowane. Nie zamierzałem być żużlowcem jedynie z definicji, tylko zawodnikiem, który będzie miał coś do powiedzenia na torze. Skoro się za to zabrałem, to chciałem podchodzić do tego profesjonalnie i osiągać korzystne wyniki ? przekonuje Krzyżaniak. ? Człowiek zawsze jest pozytywnie zaskoczony, kiedy niemal wszystko idzie zgodnie z jego założeniami. Za każdym razem można postrzegać to jako miłą niespodziankę. Każdy ma jakieś marzenia, ale nigdy nie ma pewności, że uda się je spełnić. Nikt nie jest z góry skazany na sukces. Nie można mówić, że tak musiało być i wszystko przyszło łatwo ? dodaje były zawodnik, pytany o sposób reakcji na swoje wyniki w polskiej lidze.

Krzyżaniakowi na pewno sprzyjał też klimat panujący w Toruniu. ? Przyznam, że dobrze mi się tam funkcjonowało. Wiedziałem po co jestem i co muszę zrobić. Razem z kolegami staraliśmy się wzajemnie siebie wspierać i tworzyć przyjazną atmosferę. Trafiłem na świetnych chłopaków mniej więcej z mojego rocznika, z którymi bez problemu się dogadywałem. Mam na myśli chociażby Krzysia Kuczwalskiego, Roberta Sawinę czy Mirka Kowalika. Razem z drużyną jeździliśmy na obozy i spotykaliśmy się poza meczami. Jeżeli była jakaś przerwa w rozgrywkach, to wielokrotnie spędzaliśmy wspólnie czas. Naprawdę fajnie było należeć do takiej ekipy ? wspomina z nostalgią nasz rozmówca.

?Tamtego dnia wszystko mi pasowało?

Jacek Krzyżaniak stosunkowo szybko zaczął zapisywać na swoim koncie sukcesy w Drużynowych Mistrzostwach Polski oraz Mistrzostwach Polski Par Klubowych. Z czasem w jego dorobku pojawiły się też osiągnięcia indywidualne. W 1997 roku torunianin spełnił swoje największe marzenie i został najlepszym żużlowcem w kraju. ? Kiedy zdałem licencję, to moim podstawowym celem było zdobycie tytułu Indywidualnego Mistrza Polski. O niczym innym nie myślałem. Wszystko robiłem w tym kierunku. Czułem się coraz bardziej gotowy na walkę o takie osiągnięcie. Na szczęście w końcu się udało ? zdradza żużlowiec.

Zawody, które dały ?Krzyżakowi? złoto krajowego czempionatu rozegrano na torze w Częstochowie. ? Przy okazji takich turniejów trzeba być dobrze przygotowanym, mieć właściwie spasowany sprzęt i odpowiednio odczytywać nawierzchnię. Akurat tamtego dnia wszystko mi pasowało i działało, jak należy ? mówi Krzyżaniak. Warto jednak wspomnieć, że reprezentant toruńskiego klubu wywalczył złoto dopiero po biegu dodatkowym z ulubieńcem miejscowej publiczności, Sławomirem Drabikiem.

? Po rundzie zasadniczej mieliśmy tyle samo punktów na koncie, więc trzeba było rozstrzygnąć to w bezpośrednim pojedynku. Wiadomo, że miejscowi chcieli, żeby wygrał ich zawodnik. Pamiętam, że po wylosowaniu pól startowych odbyła się kosmetyka toru, która miała pomóc Sławkowi, a mnie utrudnić zadanie. Ja jednak to widziałem i mogłem odpowiednio zareagować. To był taki moment, w którym czuwałem, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Przede mną stała wielka szansa. Szybko doszedłem do wniosku, że w biegu dodatkowym liczyć się będzie tylko start. Na tym elemencie musiałem się skupić. Ruszałem z pola bliżej kredy. Wiedziałem, że po zwolnieniu taśmy powinienem wynieść się na zewnętrzną, ponieważ ona wydawała się dużo bardziej korzystna. Tam była ścieżka, która miała sprzyjać Sławkowi, więc musiałem dostać się w jego tor jazdy. Gdybym tego nie zrobił, to byłoby mi znacznie trudniej i złoto mogłoby przejść mi koło nosa. Na szczęście miałem szybki motocykl i wszystko ułożyło się po mojej myśli ? opowiada główny bohater tamtego finału.

?Nie mieliśmy czasu, żeby porządnie poświętować?

Krzyżaniak przyznaje, że zdobycie Indywidualnego Mistrzostwa Polski na obcym terenie dało mu potężną satysfakcję. ? Złoto wywalczone w takich okolicznościach ma dla mnie podwójną wartość. Wiadomo, że przyjemnie jest sięgać po takie sukcesy przed własną publicznością, ale zwycięstwo na wyjeździe zawsze smakuje znacznie bardziej wyjątkowo. Tak samo jest z meczami ligowymi. Jeżeli wygrywa się na torze rywala, to znaczy, że było się naprawdę dobrym ? wyjaśnia nasz rozmówca. ? Kibice w Częstochowie rzecz jasna nie byli zadowoleni z mojego wyczynu. Po zawodach dostałem solidną porcję gwizdów. W moją stronę poleciało też trochę butelek. Na szczęście widziałem, że u nas w regionie ludzie naprawdę się cieszyli. Spotkałem się z wieloma pozytywnymi reakcjami. Na pewno nie mieliśmy jednak czasu, żeby porządnie poświętować i opić ten sukces. Goniły nas kolejne zawody i trzeba było się przygotowywać ? dodaje po chwili.

Jacek Krzyżaniak ma w swoim dorobku jeszcze cztery inne medale krajowego czempionatu ? jeden srebrny i trzy brązowe. Czy dzięki tym osiągnięciom miał poczucie, że w pewnym momencie zaliczał się do czołówki polskich żużlowców? ? Kiedy to wszystko zdobywałem, to kompletnie o tym nie myślałem. Dopiero potem przyszła jakaś refleksja. Kiedyś sobie usiadłem i stwierdziłem, że byłem Mistrzem Polski, Wicemistrzem Polski, trzy razy stałem na najniższym stopniu podium, więc chyba nie spisywałem się wcale tak źle ? słyszymy od naszego rozmówcy.

?Krzyżak? przyznaje, że medale innych kolorów zawsze go cieszyły, ale czasami zostawiały też delikatny niedosyt. ? Kiedy sięgałem po srebro w 1994 roku, to miałem wrażenie, że w trakcie zawodów włożyłem w to wszystko zbyt mało wysiłku i nie wycisnąłem z siebie maksimum. Dwa brązowe medale zdobywałem w sytuacjach, kiedy turnieje przerywano po czterech seriach startów z powodu opadów deszczu. To było w Pile w 2000 roku oraz dwa lata później w Toruniu. Trudno mi się pozbyć myśli, że gdybyśmy wtedy odjechali wszystkie biegi, to wyniki mogłyby wyglądać trochę inaczej. Nie można wykluczyć, że chociaż w jednym przypadku zdołałbym osiągnąć coś więcej. Tak naprawdę niedosytu nie czułem jedynie po wywalczeniu brązu na bydgoskim torze w 1999 roku. Wtedy byłem zadowolony. Przede mną znaleźli się jedynie Piotr Protasiewicz i Tomasz Gollob, czyli zawodnicy miejscowego klubu, którzy świetnie czuli się u siebie ? wyjaśnia torunianin.

?Zamierzałem potwierdzać swoją wartość na wielu zróżnicowanych polach?

Dwa lata po zdobyciu tytułu Indywidualnego Mistrza Polski Krzyżaniak wygrał też turniej o Złoty Kask. Tamte zawody rozgrywano we Wrocławiu. ?Krzyżak? był wtedy zawodnikiem miejscowego klubu, więc można powiedzieć, że wygrał u siebie. Co prawda w pierwszym biegu dojechał do mety na ostatnim miejscu, ale w kolejnych wyścigach przywoził same trójki i to wystarczyło, żeby stanąć na najwyższym stopniu podium. ? Dla mnie to było kolejne ważne osiągnięcie. Ja byłem takim typem zawodnika, który chciał zdobywać złote medale we wszystkich możliwych formach rywalizacji żużlowej. Nie miało dla mnie większego znaczenia czy były to zawody indywidualne, parowe czy drużynowe. Zamierzałem potwierdzać swoją wartość na wielu zróżnicowanych polach. Myślę, że wielokrotnie mi się udawało, chociaż oczywiście są też pewne braki ? mówi były zawodnik. ? Nigdy nie miałem rywala, z którym szczególnie chciałem i musiałem wygrywać. Pokonanie każdego zawodnika było dla mnie wartościowe, ponieważ wszystkich traktowałem poważnie. Uważałem, że nie ma sensu popadać w żadne skrajności. Nie można było jednego lekceważyć, a na drugiego dodatkowo się mobilizować ? dodaje, pytany o podejście do rywalizacji na krajowym podwórku.

A co w tamtych czasach, zdaniem ?Krzyżaka?, spotykało się z większym uznaniem środowiska żużlowego ? dobra postawa w lidze czy sukcesy w zawodach niezwiązanych z rozgrywkami ligowymi? ? Trudno powiedzieć, ale wydaje mi się, że jedno i drugie było ważne. To wszystko wzajemnie się uzupełniało i sprawiało, że żużlowiec wydawał się nieco bardziej wszechstronny. Kibicom oczywiście zależało na tym, żeby zawodnicy jeździli bardzo dobrze w lidze, bo wtedy drużyna mogła myśleć o korzystnym wyniku na koniec sezonu. To miało duże znaczenie również dla całego miasta. Wiadomo jednak, że każdy życzył sobie, aby zawodnicy pokazywali się z dobrej strony także w innych zawodach. Wtedy można było chwalić się, że to nasi chłopacy stoją za danym sukcesem. Wszyscy chcieli potwierdzać swoją wyższość na różnych płaszczyznach i mieć jak najwięcej powodów do dumy ? wyjaśnia nasz rozmówca.

?Wożenie orzełka na piersi postrzegałem jako coś niesamowitego?

Dobre występy w rozgrywkach ligowych i zawodach krajowych wkrótce pozwoliły Jackowi Krzyżaniakowi przebić się również do żużlowej kadry narodowej. ? Dla mnie to był naprawdę spory wyczyn. Wożenie orzełka na piersi postrzegałem jako coś niesamowitego. Możliwość reprezentowania swojego kraju była największym wyróżnieniem, jakiego tylko mogłem doświadczyć ? opowiada o swoich wrażeniach były zawodnik. ? Trudno mi powiedzieć, czy w tamtych czasach była między nami zażarta walka o miejsce w kadrze. Wiadomo, że zawsze marzyłem o czymś takim, ale nigdy nie jeździłem na zawody z myślą, że akurat teraz walczę o powołanie. Skupiałem się na jak najlepszym wywiązywaniu się ze swoich obowiązków i czekałem na rozwój wypadków. Jeżeli znajdowałem uznanie w oczach trenera, to po prostu traktowałem to jako unikalny bonus wynikający z mojej postawy na co dzień ? dodaje po chwili.

W 1997 roku Krzyżaniak był częścią trzyosobowej drużyny narodowej, która w Pile zdobyła srebro Drużynowych Mistrzostw Świata. Wychowanek toruńskiego klubu znalazł się w podstawowym składzie razem z Tomaszem Gollobem. Ostatecznie jednak za wiele sobie nie pojeździł, ponieważ po pierwszym nieudanym biegu był zmieniany przez startującego z pozycji rezerwowego Piotra Protasiewicza. ? Zostałem wystawiony do wyścigu z Hansem Nielsenem i Tommym Knudsenem. Oni byli wtedy zawodnikami ze ścisłej czołówki i finalnie wygrali tamte zawody. Przeciwko takim rywalom trudno było cokolwiek zdziałać. Być może gdyby Piotr wtedy pojechał, to też przywiózłby zero i potem ja występowałbym w kolejnych biegach. Teraz już się tego nie dowiemy. Po prostu trafiłem na niesprzyjające okoliczności. Mimo całej tej sytuacji cieszyłem się jednak, że byłem w tym wąskim gronie, które stało za sukcesem reprezentacji na arenie międzynarodowej. Co prawda nie mogłem za bardzo pomóc, ale czułem się w jakiś sposób wyróżniony ? wspomina ?Krzyżak?.

To były czasy, kiedy w polskim żużlu rozpoczynała się jedyna w swoim rodzaju rywalizacja pomiędzy Gollobem i Protasiewiczem, która zapisała się w historii wielkimi literami i do dzisiaj jest wspominana ze szczególnym sentymentem. Jak wtedy ci dwaj zawodnicy wypadali na zawodach, podczas których musieli współpracować? Jacek Krzyżaniak miał okazję uważnie się im przyjrzeć. ? Na pewno nie zauważyłem niczego niepokojącego. Oni mogli rywalizować na wielu innych polach, ale kiedy jechali wspólnie dla kraju, to nie było o czymś takim mowy ? stanowczo stwierdza torunianin.

?Gdybym zdobył więcej punktów, to moglibyśmy zawalczyć o złoto?

Jacek Krzyżaniak znajdował się też w składzie kadry, która w 2001 roku we Wrocławiu wywalczyła srebro Drużynowego Pucharu Świata. Tym razem zawodnik wywodzący się z Torunia dołożył już swoją cegiełkę do medalu i nie musiał przesiedzieć praktycznie całych zawodów w parku maszyn, tak jak cztery lata wcześniej w Pile. ?Krzyżak? pojechał w czterech biegach i zapisał na swoim koncie pięć punktów. ? Na pewno byłem bardzo zadowolony, że kolejny raz mogłem reprezentować Polskę w tak ważnej imprezie i świętować razem z kolegami sukces. W mojej głowie siedziało jednak przeświadczenie, że miałem najsłabszy wynik w zespole. Gdybym zdobył więcej punktów, to moglibyśmy zawalczyć o złoto. Szkoda, że się nie udało. Do tej pory tego żałuję. Chciałem wypaść jak najlepiej, ale moja zdobycz okazała się zbyt skromna ? mówi szczerze były żużlowiec.

Krzyżaniak startował wtedy w drużynie razem z Tomaszem Gollobem, Piotrem Protasiewiczem, Sebastianem Ułamkiem i Krzysztofem Cegielskim. Jak podczas takich zawodów wyglądały relacje między kadrowiczami? ? Na pewno nie było tak, że każdy patrzył wyłącznie na siebie. Bardzo często podchodziliśmy do siebie i dyskutowaliśmy na temat ustawień motocykla oraz wprowadzanych zmian. Pojawiały się również podpowiedzi, czego warto byłoby spróbować. Było widać, że wszystkim zależało na wyniku. Nie chodziło tylko o to, żeby samemu dobrze pojechać. Staraliśmy się sprawić, żeby cała drużyna spisywała się jak najlepiej ? ocenia nasz rozmówca.

Czy dwa srebrne medale wywalczone z kadrą są wystarczające dla ?Krzyżaka?? ? Kiedy patrzę na to z perspektywy czasu, to nie ukrywam, że brakuje mi złota. Wszyscy widzieliśmy, że w późniejszych latach chłopacy seryjnie stawali na najwyższym stopniu podium. Czasami delikatnie im zazdrościłem i żałowałem, że sam nie mogłem tego doświadczyć ? wyznaje były reprezentant Polski.

?Czułem się, jakbym wszedł do innego świata?

Jacek Krzyżaniak na arenie międzynarodowej startował także indywidualnie. W 1998 roku zaliczył epizod w cyklu Grand Prix. To był sezon, w którym pełnił funkcję rezerwowego i dzięki temu miał okazję wystąpić podczas niemieckiej rundy na torze w Pocking. ? O możliwości startu dowiedziałem się kilka dni przed zawodami. Zadzwonił do mnie ówczesny dyrektor cyklu Ole Olsen i zapytał, czy chciałbym pojechać. Ja oczywiście momentalnie się zgodziłem. Nie miałem żadnych wątpliwości, że muszę skorzystać z tej szansy ? mówi ?Krzyżak?, który w tamtych zawodach uzbierał trzy punkty i został sklasyfikowany na 20. miejscu.

? To wszystko odbywało się tak naprawdę na wariackich papierach. Początkowo nie miałem nawet odpowiedniego kevlaru, ale zgłosiłem się do Maliniaka, który na szybko coś dla mnie wyprodukował. Czasu było niewiele, dlatego nie zdążyłem zaopatrzyć się w sprzęt, dzięki któremu mógłbym nawiązać chociaż jakąś walkę. W tamtym okresie nie było szans, żeby odłożyć sobie jakiś dobry silnik i trzymać go na takie okazje. Trzeba było z marszu przystąpić do rywalizacji i zadowolić się tym, co jest. Ja jechałem tam z przeświadczeniem, żeby po prostu zobaczyć jak to dokładnie wygląda. Okoliczności sprawiały, że to był trochę występ dla sztuki. Brałem w tym udział, ale zdawałem sobie sprawę, że najpewniej nie zdołam zbyt wiele zdziałać. Podchodziłem do tego racjonalnie, ponieważ wiedziałem, że nie jestem najlepiej przygotowany. Gdybym miał trochę większy zapas czasowy, to niektóre rzeczy mógłbym dopracować. Na pewno jednak nie żałuję, że tam pojechałem. Dla mnie to było nowe doświadczenie, które pozwoliło mi posmakować żużla na najwyższym poziomie ? wspomina nasz rozmówca.

Jakie wrażenie na niespełna 30-letnim wówczas Krzyżaniaku zrobił cykl Grand Prix? ? W tamtych czasach różnica między takimi zawodami a polską ligą była ogromna. Kiedy tam przyjechałem, to czułem się jakbym wszedł do innego świata. Pamiętam, że organizatorzy przykładali dużą wagę do punktualności. Wszystko musiało być zrobione na czas ? co do sekundy. Ja czegoś takiego w ogóle nie znałem, ale odbierałem to bardzo pozytywnie. Dało się wyczuć, że to były zawody najwyższej rangi. Żałuję, że tylko raz miałem okazję w czymś takim uczestniczyć. Jak człowiek tego spróbował, to potem miał ochotę to powtórzyć ? opowiada były zawodnik.

?Z każdym kolejnym występem moje umiejętności rosły?

Jacek Krzyżaniak kilkukrotnie próbował przebić się do Mistrzostw Świata, ale za każdym razem odpadał w eliminacjach. ? Między mną a zawodnikami z innych krajów była po prostu za duża przepaść. Rywale zza granicy mieli lepszy sprzęt, byli bardziej dopasowani i objeżdżeni. Dzisiaj wielu młodych chłopaków może marzyć o mistrzostwie świata, ale ja nawet o tym nie myślałem. Dla mnie to było poza zasięgiem i musiałem się z tym pogodzić. Wtedy był utrudniony dostęp do najlepszych tunerów i części, dlatego zderzałem się ze ścianą. Było wielu zawodników, którzy w Polsce jeździli na bardzo wysokim poziomie i uchodzili za najlepszych, ale w rozgrywkach międzynarodowych nie mieli za wiele do powiedzenia i przepadali ? tłumaczy torunianin.

Mimo niesprzyjających okoliczności, Jacek Krzyżaniak miał jednak szansę sięgnąć po sukces na arenie międzynarodowej. W 2004 roku był blisko medalu Indywidualnych Mistrzostw Europy. ? Pamiętam te zawody. Rozgrywano je na torze w Holsted. Wydaje mi się, że wtedy jechałem tam po raz pierwszy. Ostatecznie zająłem piąte miejsce. Do podium zabrakło mi niewiele, bo tylko dwóch punktów. Uważam, że byłem w stanie się tam przebić, dlatego trochę mi szkoda. Trzeba sobie jednak powiedzieć, że tamte zawody nie cieszyły się wtedy zbyt dużym prestiżem i nie przyciągały najlepszych zawodników. Gdyby ktoś nie powiedział mi, że to był finał Mistrzostw Europy, to sam chyba bym się nie zorientował. Dzisiaj te turnieje stoją na znacznie wyższym poziomie ? zdradza nasz rozmówca.

?Krzyżak? przyznaje, że występy na arenie międzynarodowej korzystnie wpływały na rozwój jego kariery, pomimo tego, że nie przyniosły mu zbyt wielu osiągnięć. ? Zwiedziłem wiele różnorodnych torów. Byłem chociażby w fińskim Seinajoki, norweskim Elgane czy duńskim Slangerup. Za każdym razem wyciągałem jakieś wnioski. Wsłuchiwałem się też we wskazówki, jak należy jeździć po danym owalu i ustawiać motocykle. Myślę, że w ten sposób zdobyłem wiele wartościowych informacji i doświadczeń na przyszłość. Potem starałem się przekładać to na jazdę w polskiej lidze. Czułem, że z każdym kolejnym występem moje umiejętności rosły i stawałem się lepszy ? stwierdza były reprezentant Polski.

Występy na arenie międzynarodowej pozwalały również przebywać blisko zawodników ze światowej czołówki. Krzyżaniak zdradza, że w tamtych czasach największe wrażenie robił na nim legendarny Duńczyk, Hans Nielsen. ? Podziwiałem jego profesjonalizm i podejście do żużla. To był facet, który jeździł w wielu różnych ligach i potrafił ułożyć sobie całą logistykę. Przemieszczanie się z zawodów na zawody nie sprawiało mu żadnego problemu. Kiedyś sobie powiedziałem, że skoro on daje radę, to ja też chciałbym spróbować. Potem rzeczywiście przyszedł taki moment, kiedy startowałem nie tylko w Polsce, ale jeszcze w Danii, Szwecji, Rosji, a nawet na Węgrzech. Jak już czerpać jakieś wzorce, to jedynie od najlepszych ? słyszymy od żużlowca wywodzącego się z Torunia.

?Gdyby nie ten wypadek, to jeszcze trochę bym pojeździł?

Z areny międzynarodowej wracamy do Polski. W 1998 roku, po jedenastu latach startów z aniołem na piersi, zakończyła się współpraca Jacka Krzyżaniaka z toruńskim klubem. ? Powody były różne, ale nie chciałbym do tego wracać. Mogę jedynie powiedzieć, że trudno było odejść z macierzystej drużyny ? słyszymy od naszego rozmówcy. Okazało się, że ?Krzyżak? już nigdy nie wrócił do Torunia jako czynny zawodnik. Najpierw jeździł we Wrocławiu, a potem startował jeszcze w barwach drużyn z Bydgoszczy i Grudziądza. ? W każdym z tych klubów czułem się dobrze i potrafiłem się odnaleźć. Nie miałem żadnych powodów do narzekań. Naprawdę nie potrafię powiedzieć złego słowa na któryś z tych ośrodków czy związanych z nim kibiców ? opowiada o swoich wrażeniach były żużlowiec.

Można zauważyć, że po przejściu do Bydgoszczy w 2003 roku forma Krzyżaniaka w polskiej lidze zaczęła nieco spadać. ? Problem polegał na tym, że w pierwszym meczu tamtego sezonu, który jechaliśmy w Zielonej Górze, zaliczyłem upadek i połamałem sobie obie ręce. Kontuzja na jakiś czas wyeliminowała mnie z rywalizacji, a potem jej skutki dawały się we znaki. W tamtym momencie moje wyniki rzeczywiście zaczęły gdzieś uciekać ? tłumaczy torunianin, który ostatnie lata swojej kariery spędził w niższej klasie rozgrywkowej. ? To nie było dla mnie żadnym problemem czy powodem do wstydu. Tam też potrafiłem cieszyć się żużlem i doskonalić swoją formę. Zamierzałem się odbudować i wskoczyć z powrotem na wyższy poziom ? zdradza nasz rozmówca.

Na przeszkodzie ?Krzyżakowi? stanął jednak kolejny poważny upadek, który tak naprawdę przyspieszył decyzję o zakończeniu kariery. ? Dość mocno uderzyłem wtedy głową i przez jakiś czas leżałem w śpiączce farmakologicznej. Po długiej rehabilitacji odjechałem jeszcze jeden mecz, ale momentami chyba nie do końca wiedziałem co się dzieje wokół mnie. Pamiętam, że w jednym biegu przejechałem trzy okrążenia i zamknąłem gaz, bo wydawało mi się, że to już koniec. Po chwili zdałem sobie jednak sprawę, że reszta jedzie dalej i ja też powinienem. Uznałem, że w tej sytuacji lepiej dać sobie spokój i nie stwarzać zagrożenia dla siebie oraz innych. Wygląda na to, że coś tam zostało w głowie i pewnie potrzebowałbym znacznie więcej czasu, żeby wszystko uporządkować. Na co dzień mogłem nie odczuwać skutków tego zdarzenia, ale w sportowej rywalizacji niestety było inaczej. Żeby uprawiać sport na najwyższym poziomie trzeba być w stu procentach sprawnym i nie mieć żadnych blokad. Podejrzewam, że gdyby nie ten wypadek, to jeszcze trochę bym pojeździł, ale życie napisało inny scenariusz? słyszymy od byłego żużlowca.

?Mam trochę osiągnięć, które do dzisiaj mnie cieszą?

Jak teraz, z perspektywy czasu, Jacek Krzyżaniak wspomina swoją przygodę z czarnym sportem? ? Na pewno jestem z siebie zadowolony. Myślę, że byłem całkiem niezłym zawodnikiem i potrafiłem zaznaczyć swoją obecność. Mam trochę osiągnięć na koncie, które do dzisiaj mnie cieszą. Zdobyłem w sumie 35 medali. Uważam, że zrealizowałem swoje plany. Jeżeli coś sobie założyłem, to prędzej czy później do tego dochodziłem. Niektórych rzeczy nie dało się przeskoczyć, więc nie zawracam sobie nimi głowy. Gdybym miał możliwość ponownego wyboru, to bez wątpienia jeszcze raz postawiłbym na żużel ? ocenia ?Krzyżak?. ? Zawsze dobrze czułem się na torach przyczepnych i dziurawych. Tam liczyła się technika jazdy i można było pokazać swoje umiejętności. Niespecjalnie lubiłem startować na twardych i równych owalach, gdzie znaczenie miał głównie start. Wiadomo, że trochę zdrowia straciłem na żużlu, ale staram się o tym nie myśleć. W mojej głowie zagnieździły się przede wszystkim przyjemne wspomnienia ? dodaje po chwili.

Czy bycie żużlowcem w tamtych czasach wiązało się z dużym prestiżem i uznaniem? ? Trudno mi powiedzieć, ponieważ nigdy nie zwracałem na to uwagi. Na pewno nie przechwalałem się, że jeżdżę na żużlu i jestem nie wiadomo kim. Dla mnie podstawą były wyniki, a nie pławienie się w blasku fleszy i reflektorów. Nie ścigałem się tylko dla siebie, ale też dla kibiców. Od samego początku wychodziłem z założenia, że ludzie na stadionie muszą być zadowoleni z mojej jazdy. Wszyscy na mnie patrzą, więc trzeba dowozić konkretne zdobycze punktowe, żeby nikomu nie dawać pretekstów do wyzwisk i przykrych okrzyków ? ripostuje ?Krzyżak?.

Swego czasu Jacek Krzyżaniak miał w swoim domu specjalny pokój, w którym wystawione były wszystkie trofea wywalczone podczas jazdy na żużlu. ? Rzeczywiście tak było, ale dzisiaj już tego nie ma. Większość moich pamiątek oddałem do muzeum, które mieści się na Motoarenie. Wiadomo, że czasami lubiłem tam posiedzieć i wszystko poprzeglądać, ale teraz więcej osób może to zobaczyć. Myślę, że moja żona nie rozpacza z tego powodu. Wielokrotnie nie było jej do śmiechu, kiedy zabierała się za czyszczenie tego wszystkiego. Takie rzeczy zbierają dużo kurzu, a ona lubi jak jest porządek ? śmieje się torunianin.

?Lubię być zajęty i jak najwięcej działać?

Po przejściu na sportową emeryturę Jacek Krzyżaniak nie odsunął się od żużla. Początkowo zajmował się pracą z młodzieżą, a teraz spełnia się w roli komisarza toru. ? Cieszę się, że nadal mogę być blisko dyscypliny, która stała się moim życiem ? mówi ?Krzyżak?. Dzisiaj były reprezentant Polski wiedzie szczęśliwe życie, w którym nadal wiele się dzieje. ? Na co dzień jestem radnym Miasta Torunia i przedstawicielem handlowym firmy Prosiaczek, która była moim sponsorem, kiedy startowałem na żużlu. Lubię być zajęty i jak najwięcej działać. Być może to wynika z faktu, że wcześniej uprawiałem sport i cały czas znajdowałem się w ruchu. Jeżeli za długo nie robię nic konkretnego, to czuję się z tym bardzo źle. Nawet w czasie wolnym staram się być aktywny. Na pewno nie żyję z dnia na dzień i mam swoje plany na najbliższe lata. Najważniejsze, żeby zdrowie w dalszym ciągu mi dopisywało. Jeżeli pod tym względem wszystko będzie w porządku, to myślę, że poradzę sobie z każdym tematem ? zakończył Jacek Krzyżaniak, który na razie nie planuje wciskać hamulca i zwalniać.

4kolka-blog.pl
Czy na pewno chcesz usunąć ten komentarz?
TAK NIE
Komentarze (0)
Nie ma komentarzy związanych z tym blogiem. Twoja opinia może być pierwsza.
© 2002-2024 Zuzelend.com