Zostań naszym Fanem!
ZALOGUJ SIĘ: 
Polecamy
Przemysław Deka - Ostatnia prosta: W25 - Wydział Śledczy
 14.09.2011 1:11
Jeden tydzień, siedem dni, wielkie żużlowe emocje. Dla Polaków szczególnie w weekendy. A co robimy pomiędzy weekendami? Dyskutujemy o nich. Bo liga i Grand Prix to rozgrywki, które utrzymują przy życiu fanatyków znad Wisły. Zatem wspominajmy, z ironią i dystansem. Siedem dni?

Niedziela upłynęła pod znakiem wielkich emocji ligowych na wszystkich trzech frontach. Zacznijmy od dołu, od drugiej ligi. Niech emocje rosną jak u Hitchcocka.

 


Powtórka z historii?


Ostrów. 10 września 2011 roku. Po mieście chodzą pogłoski, że Lubawa Litex jest już jedną nogą w I lidze. Wystarczy dopełnić formalności i pokonać zespół z Lublina. Podobnie jak formalnością miał być awans ostrowian do Ekstraligi. Pukajcie, a będzie wam dane – nie w tym przypadku. Bramy najwyższej z lig pozostawały dla Ostrowa zamknięte. Historia lubi się powtarzać. Choć pieniądze i skład już nie te same co w I lidze, to jednak ambicje duże. Ostrowianie wciąż pozostają w grze, bo nawet w barażu nie staliby na straconej pozycji. W Poznaniu jest znacznie gorzej. 11 września 2011. Lubawa Litex niespodziewanie przegrywa spotkanie na własnym torze. Tylko młody Sówka pojechał tak, jak powinien. A nawet lepiej. Jednak porażka stała się faktem i trzeba było wyciągnąć wnioski. Co jest najłatwiejszym wyjściem z takiej patowej sytuacji? Znalezienie kozła ofiarnego. Działacze nie musieli wzywać biegłych sądowych, by odszukać winnego. Swoje stanowisko stracił trener zespołu Jan Grabowski. Czy słusznie? Czas pokaże.



Łaska kibica na pstrym koniu…


Przeżyłem deja vu, gdy sprawdziłem przebieg spotkania w Gnieźnie. Tam podobnie jak w Ostrowie faworytem byli gospodarze, którzy podejmowali swojego bezpośredniego rywala w walce o awans do Speedway Ekstraligi. Frekwencja na W25 (ul. Wrzesińska 25) ekstraligowa. Gdy gospodarze objęli dziesięciopunktowe prowadzenie, nikt nie przewidział końcowych rozstrzygnięć. Gdańszczanie, osłabieni brakiem jednego ze swoich liderów – Thomasa H. Jonassona, wrócili do gry. Powstali jak Feniks z popiołów i popsuli humory miejscowym.

Śledztwo w sprawie porażki trwało jeszcze krócej niż w Ostrowie. Powód rozprawy: kibice; pozwany: Krzysztof Jabłoński. Gnieźnianie postawili w stan oskarżenia wychowanka swojego klubu, który legitymował się drugą średnią w zespole. Zawalił kluczowe spotkanie, być może zawiodła psychika. Może za bardzo chciał? Nikt nie wie, co działo się w głowie Jabłońskiego przed i w trakcie spotkania. Jednak nietrudno się domyślić, co czuł po pojedynku z Wybrzeżem. Został głównym winowajcą porażki, chociaż meczu nie przegrał Jabłoński, a cały Start. Nagonka okazała się skuteczna i zawodnik sam zrezygnował z dalszych startów w barwach macierzystego klubu. Kapitan powinien zejść ostatni z tonącego okrętu, jednak w tym przypadku został z niego wypchnięty po pierwszym zagrożeniu zatonięciem. „Najchętniej skończyłbym już karierę i nie narażał swojej rodziny na niebezpieczeństwo ze strony rozwścieczonych kibiców” – to fragment z oświadczenia Jabłońskiego. Dalej czytamy, że jest gotowy na starty w kolejnych pojedynkach, jeśli taka będzie wola zarządu. Rezygnacja z dalszej jazdy okazała się karą w zawieszeniu, jednak działacze Startu mają duży orzech do zgryzienia. A już w niedzielę kolejny mecz ligowy – z GTŻ-em Grudziądz.



Wojna w Lesznie, rozejmu nie będzie


Celowo nie rozpocząłem od Ekstraligi, bo wiele już powiedziano na ten temat. Spodziewano się wielkich emocji i dramaturgii w derbowym pojedynku na gorzowskim torze. Jednak leszczyński maraton (przepraszam maratończyków, którzy pokonują 42 km 195 m w znacznie lepszym czasie niż 4 godziny) przebił wszystko. Tym, co najlepiej sprzedaje się w mediach – kontrowersją. Wróciłem ze spotkania derbowego w Grudziądzu (rozgrywanego na trudnym i dziurawym torze - groźny upadek Walaska, niczym Świderski we Wrocławiu; jednak protestów nie było) i włączyłem transmisję pojedynku w Lesznie. Ku mojemu  zadowoleniu (ale ze mnie egoista) nie przegapiłem żadnego z wyścigów. W Grudziądzu świeci słońce, ale może w Lesznie padało, skoro trwają prace na torze. Komentatorzy szybko wyprowadzili mnie z błędu. I padły kolejne już tego dnia oskarżenia – tym razem w stronę leszczyńskich działaczy.

Sternicy jednego i drugiego zespołu ciągną rzepkę w swoją stronę. Czy leszczynianie zabili żużel? Jeśli świetne wyścigi i walkę na dystansie można nazwać zabijaniem speedwaya, to jak najbardziej tak. Owszem, tor był trudny. Jednak nawet młody Musielak i powracający po kontuzji Baliński dawali sobie radę. Za gospodarzami przemawia jeszcze jedno – cisza wśród zawodników Unibaxu. Holder i Sullivan w Lesznie radzili sobie doskonale, a pozostali nie zgłosili sprzeciwu wobec startów na takiej nawierzchni. Jeszcze raz dodajmy nieidealnej. Trudnej, a może nawet ciężkiej. Nigdy nie siedziałem na motocyklu żużlowym i nie wiem, na ile kontuzje Miedzińskiego i Pulczyńskiego były spowodowane ich błędami, a na ile trudnym torem. W całym tym zgiełku zabito ducha sportu. I to boli najbardziej. Po raz n-ty lider po rundzie zasadniczej może obejść się smakiem. Choć z pewnością na Motoarenie będzie ciekawie, a gospodarze stworzą takie żużlowe piekiełko. Już teraz oberwało się Radiu Elka, które transmituje pojedynki leszczyńskich Byków. Sternicy Unibaxu zażądali za zgodę na relację radiową aż dwudziestu tysięcy złotych. Zemsta? Tylko za co?

Antybohaterem półfinału w Lesznie obwołano jednak Sławomira Kryjoma. Menadżer Unibaxu posunął się o kilka słów za daleko. To już nie jest kłótnia, tylko zwyczajna agresja i wrogość. Być może niektórym działaczom (zresztą kibicom i dziennikarzom także) wielką trudność sprawia zrozumienie, że w sporcie ktoś musi wygrać, a ktoś przegrać. Kryjom krytykuje leszczyński klub nie tylko za niedzielny mecz, ale i za poprzednie sezony. Wtedy sam był częścią tego zespołu. Hipokryta? A może cudownie nawrócony na dobrą ścieżkę? Przeciętny kibic odniesie wrażenie, że menadżer Unibaxu urządził sobie prywatę i prowadzi własną wojnę z byłym pracodawcą. Zawodników mamy na poziomie piłkarskiej Premier League, ale działacze prezentują klasę polskiej ligi okręgowej. Więcej klasy i wzajemnego szacunku Panowie.

 


Plagi gorzowskie


 Na wstępie zaznaczam że nie jestem fanem ani przeciwnikiem Stali, która po raz kolejny ma ogromnego pecha. Podobnie jak w poprzednich sezonach, gdzie marsz ku podium hamowały kontuzje. W najmniej pożądanym momencie. Tym razem szło jak po sznurku. Pewny awans do półfinału i co najważniejsze – wszyscy zdrowi. Prezes Komarnicki miał jeszcze więcej powodów do radości podczas meczu z Falubazem. Ale tylko do ósmego wyścigu. Tym razem na drodze stanął deszcz. Osiem punktów przewagi to i dużo i mało. Mogło być więcej i pewnie by było. O szczęściu w nieszczęściu mówi Marek Cieślak, który musiałby sobie radzić bez Grega Hancocka. Brak Amerykanina z pewnością odbiłby się na końcowym rezultacie. To jednak tylko gdybanie. Choć moim zdaniem w play-offach nie powinna obowiązywać reguła o możliwości przerwania spotkania po ośmiu gonitwach.  To niesprawiedliwe i krzywdzące głównie dla gospodarzy. Ale na szczęście tym razem nie zawinił człowiek a pogoda. A tej nie da się zaskarżyć. Chociaż kto wie, może działacze i na to znajdą paragrafy.


                         
Żadnych marzeń panowie, żadnych marzeń


Na deser kilka słów o GP Nordyckim w Vojens. Jesteśmy o krok od koronacji nowego króla speedwaya. Greg Hancock przypominał ubiegłorocznego Tomasza Golloba – nieuchwytnego dla rywali. Przed duńską rundą Grand Prix wciąż wierzyliśmy w złoto Jarka Hampela. Mały jeździ świetnie we wszystkich rozgrywkach. W GP jest bardzo dobrze, ale brakuje kropki nad i. W tym roku raczej jej nie postawi. Nie zmieniłby tego nawet półfinał w Vojens, do którego zabrakło niewiele. Po trzech seriach startów Hampel był liderem i ze spokojem oczekiwałem na kolejne biegi. Tym bardziej, że w kolejnych wyścigach ścigał się z mniej skutecznymi jeźdźcami. Dwa razy słabe drugie pole i dwa razy ostatni na mecie. Tym razem osiem punktów to było za mało. W generalce wciąż pozostaje na znakomitym drugim miejscu.  


Zapowiada się emocjonująca rywalizacja o podium – pomiędzy całą pierwszą ósemką, która prezentuje wyrównany poziom. Najpierw Gorican, a potem Gorzów. Jeszcze może być bardzo dobrze. Szanse na medale ma dwójka Polaków. Ubiegłorocznymi sukcesami biało-czerwoni podnieśli sobie poprzeczkę, którą ciężko będzie przeskoczyć w najbliższych latach. Wróćmy jeszcze do Vojens. O ile Hampel wstydu nie przyniósł, to pozostali Polacy wypadli blado. Szczególnie szokuje bezbarwna jazda Janusza Kołodzieja. Przed sezonem liczyłem, że włączy się w walkę o medale. Rok temu tak by było. Nie wiem, co stało się w przerwie zimowej, ale to nie jest ten sam zawodnik. I wydajesię, że podłoże problemów wykracza poza kłopoty sprzętowe.

Na torze Olsena również nie obyło się bez zamieszania. Sajfutdinow i Łaguta zostali przydzieleni do złych półfinałów. Po derbach GTŻ – Polonia rozmawiałem z Emilem i przyznał, że zamieszanie rozproszyło go, bo spokojnie przygotowywał się na drugi półfinał. Na tym poziomie takie błędy nie powinny mieć miejsca. Czarnym koniem turnieju Łaguta, który wreszcie pojechał na dobrym poziomie. Poprzednie starty pokazały, że miłość mu nie służy. Dziewczyna jest z nim wszędzie i w parkingu nie odstępuje go na krok. Może ma przez to problemy z koncentracją? Aż strach pomyśleć jak zacząłby jeździć, gdyby się rozstali...

Sobie i Państwu życzę, abyśmy w najbliższym tygodniu emocjonowali się sportem, ale tym na torze, przez cztery okrążenia. Nie bitwą na głosy działaczy.

0 (za: inf. własna)
Czy na pewno chcesz usunąć ten komentarz?
TAK NIE
Komentarze (0)
Nie ma komentarzy związanych z tym artykułem. Twoja opinia może być pierwsza.
© 2002-2024 Zuzelend.com