Zostań naszym Fanem!
ZALOGUJ SIĘ: 
Polecamy
Po drugiej stronie bandy: Cudze chwalicie...
 31.10.2013 20:53
Polskim żużlem, tak jak wieloma innymi sportami, zawładnęły pieniądze. Pieniądz to furtka do zwycięstw. Pieniądz to wyznacznik sukcesu. Wyznacznik do tego stopnia w środowisku poważany, że zawodnicy decydują się podpisywać niebotyczne kontrakty, często nie mające pokrycia w rzeczywistości.

 

Pieniądz jest także czynnikiem, który regularnie odciąga wychowanków od swoich drużyn. Prezes z wieloma zerami na koncie jest w stanie przeciąć pępowinę nawet najwierniejszemu klubowym barwom zawodnikowi i skutecznie wybić mu z głowy lokalny patriotyzm. Wśród tego wyścigu szczurów, jakim stał się nasz, niegdyś rodzinny, sport, ocalało jeszcze kilku "wspaniałych", którzy okazali się odporni na tego rodzaju zachęty...

 

Niewątpliwie jednym z najbardziej charakterystycznych zawodników, którzy nigdy nie zmienili barw klubowych w Polsce, jest Damian Baliński. Wychowanek leszczyńskiej Unii od niemal dwudziestu lat broni barw miejscowego zespołu i nic nie wskazuje na to, by coś miało się w tej materii zmienić. Pozostaje jednak pytanie: czy gdyby Baliński poszedł w ślady wielu swoich kolegów z toru i zmienił barwy klubowe, osiągnąłby większy sukces?

 

Tego prawdopodobnie już się nie dowiemy. Faktem jednak jest, że na palcach jednej ręki można policzyć takie wyjątki, jak popularny "Bally". Jaguś, Miedziński... Regułą staje się jeden schemat: okres juniora młodzi zawodnicy spędzają w klubie macierzystym. Zdobywają niezbędne doświadczenie, po czym, gdy wejdą w wiek seniorski, w rodzinnym mieście bywają już tylko gośćmi. Tym sposobem legenda bydgoska rok później może być już legendą tarnowską, a zawodnik uwielbiany w Zielonej Górze w kolejnym sezonie będzie ulubieńcem fanów z Częstochowy.

 

O ile brak wierności klubowym barwom wśród zawodników zagranicznych nie miał prawa szokować od wielu już lat, o tyle transfery młodych jeźdźców do, niekiedy zwaśnionych, przeciwnych drużyn, wciąż wzbudzają w kibicach ogromne emocje. Emocje zwykle negatywne. Gdzie podziało się przywiązanie, utożsamianie się fanów z ukochanym zespołem? Jak drużyna złożona niemal wyłącznie z popularnych "najemników" ma nosić nazwę tej samej drużyny, którą kilkadziesiąt lat temu tworzyli jedynie wychowankowie?

 

Rekordziści w dziedzinie ilości klubów, dla których zdobywali punkty, mogą pochwalić się kontraktami w ponad dziesięciu różnych drużynach. Jednak czy jest się czym chwalić? Typowy "najemnik" na początku często odbierany jest przez kibiców nowego zespołu bardzo źle. Bywa przecież, że podejmowane są nawet próby bojkotu transferu! Po serii mniej lub bardziej udanych meczów, fani zaczynają przyzwyczajać się do nowego zawodnika, a nawet go wspierać. Kiedy już cały stadion nie ma oporów, by wykrzyczeć głośno jego nazwisko podczas prezentacji, często okazuje się, że ów rider jest już jedną nogą w nowym klubie. I tak historia zatacza koło...

 

W środowisku żużlowym dobrze znani są zawodnicy lubujący się w częstych zmianach pracodawcy. Nicki Pedersen, Hans Andersen, Sebastian Ułamek, czy choćby, jeszcze niedawno jeżdżący po naszych torach, Jason Crump okrzyknięci zostali przez kibiców niechlubnie "złotówkami" i ich pojawienie się w nowym zespole zwykle nie wzbudza zbyt wielu pozytywnych emocji.

 

Spójrzmy jednak na inny aspekt tej sprawy. Niejednokrotnie to regulamin zmusza żużlowców do częstych "podróży" po klubach. Dobrym przykładem pokrzywdzonego przez system zawodnika jest Greg Hancock. Sympatyczny Amerykanin jeszcze dwa lata temu zdobywał punkty dla Falubazu Zielona Góra. Niestety, przez zapis o jednym zawodniku z GP, Hancock nie pasował do składu zielonogórzan na sezon 2012. To wymogło na nim transfer do Unii Tarnów. Po dobrym sezonie i Drużynowym Mistrzostwie Polski w barwach jaskółek, "Herbie" po raz kolejny nie został przewidziany w składzie na nowy rok z powodu obniżonego progu KSM i trafił do Bydgoszczy, skąd po średnio udanym sezonie najprawdopodobniej powróci do Tarnowa.

 

Nie każdy zawodnik przedkłada komfort długofalowej współpracy z jednym klubem ponad rosnące oczekiwania finansowe. Faktem jednak jest, że prezesi klubów Enea Ekstraligi przyzwyczaili się już najwyraźniej, że pieniądze mogą kupić wszystko, a sukces i sława są ważniejsze niż odczucia fanów, którzy chcieliby oglądać na torze jak najwięcej wychowanków. Nieustannymi zmianami w regulaminie utrudniają dłuższy pobyt zawodników w klubach i jednocześnie bezpowrotnie niszczą to, za co kochamy ten sport - ciepłą, rodzinną atmosferę, miłość do żużla przekazywaną z pokolenia na pokolenie oraz to, co jest najważniejsze - utożsamianie się kibiców z zawodnikami. Zamiast wspierać własnych wychowanków, wolą pójść na skróty i zakupić gotowy "towar". Może warto byłoby przypomnieć wielu zarządzającym stare, polskie przysłowie: cudze chwalicie, swego nie znacie...

Podobał Ci się ten artykuł?
Daj plusa autorowi, by zwiększyć jego szanse na nagrodę!
Aktualna ocena: 0
Klaudia Czułada (za: inf. własna)
Czy na pewno chcesz usunąć ten komentarz?
TAK NIE
Komentarze (0)
Nie ma komentarzy związanych z tym artykułem. Twoja opinia może być pierwsza.
© 2002-2024 Zuzelend.com