Zostań naszym Fanem!
ZALOGUJ SIĘ: 
Polecamy
Adam Skórnicki: Ja się zajmuje sportem, a kto inny pisaniem o sporcie
 22.11.2019 17:55
Adam Skórnicki zmienił otoczenie z ekstraligowej Zielonej Góry na I - ligową Łódź. Jakie plany w związku z tą przeprowadzą ma menager?

Z kilkoma zawodnikami z obecnej kadry Orła miałeś okazję jeździć podczas kariery zawodniczej...

Najdłużej się chyba znam z Danielem Jeleniewski, ale nie mieliśmy okazji jeździć w jednej drużynie. Spotykaliśmy się dość często, ale jadąc przeciwko sobie. Z Norbertem Kościuchem startowaliśmy razem dwa sezony w Lesznie i aż trzy w Poznaniu. W Unii spotkałem również Marcina Nowaka i o czym nie wszyscy zapewne wiedzą, reprezentowaliśmy wspólnie barwy Ostrovii.

 

Na konferencji prasowej padło z Twoich ust zdanie o konieczności wzmocnienia formacji juniorskiej. To oznacza, że jeszcze nie koniec transferów w Orle?

Ja mam swoją koncepcję budowania składu drużyny ligowej. Jeżeli budujemy ekipę w oparciu o mocnych seniorów, musimy pamiętać, że jeżeli jeden z piątki ma słabszy dzień, to pozostała czwórka musi zdobyć 45 punktów żeby wygrać mecz. Mission impossible! Czyli potrzebne jest wsparcie młodzieży. Jeżeli mówię o wzmocnieniu formacji, nie musi to koniecznie oznaczać transfer. Należy to na spokojnie przeanalizować i wyciągnąć wnioski. Dlaczego było tak słabo? Co można poprawić? Zawodnika można wzmocnić sprzętowo, mentalnie, szkoleniowo czy technicznie. Jestem od tego, żeby pomóc i na pewno praca z młodzieżą to podstawowe wyzwanie przed nowym sezonem.

 

Do tej pory w klubach które prowadziłeś miałeś specjalistów od prowadzenia szkółki, teraz masz to robić osobiście?

Byli trenerzy od szkółki i łączone zajęcia z młodzieżą, ale przecież ja też je prowadziłem i brałem w nich udział. To nie jest tak, że ktoś wykonywał za mnie pracę szkoleniową. Właściwie w tej kwestii niewiele się zmieni i moje zadania będą zbliżone.

 

W ostatnim czasie na Twój temat pojawiło się mnóstwo artykułów, analiz, podsumowań. Jak to wszystko odbierasz?

Ja się zajmuje sportem, a kto inny pisaniem o sporcie. To co się teraz pisze, w większości wypadków nie będzie miało przełożenia na sezon i wydarzenia na torze. Te wszystkie "mądrości" będzie można włożyć między bajki. Nie mogę jednak do końca przyznać, że mnie to kompletnie nie obchodzi. Każda odporność ma swoje granice. Przede wszystkim staram się najpierw na chłodno ocenić, kto mówi te zdania i jak je wtedy należy odbierać. Są ludzie, z których zdaniem się liczę i wiem, że ich analizy mają swoje podstawy w prezentowanej przez nich wiedzy czy doświadczeniu.

 

Po zdobyciu Indywidualnego Mistrzostwa Polski w barwach PSŻ Poznań przyznałeś, że to było dla Ciebie jak Mistrzostwo Świata, jednak negatywnie wpłynęło na Twoją karierę. Gdy zostałeś menadżerem, już na początku pracy zdobyłeś srebro i złoto z Unią Leszno. To też nie jest teraz dla Ciebie przeszkodą w karierze szkoleniowej?

To nie da się w żaden sposób porównać i na pewno tak nie jest. Ustalmy jedno - złoto indywidualnie to było spełnienie marzeń. Pokonałem m.in. Tomasza Golloba, który dwa lata później był pierwszy na świecie. To mistrzostwo mocno zachwiało jednak moją karierą. Medale drużynowe to zupełnie co innego. Należy pamiętać w jakich to się odbywało okolicznościach. Bardzo dobry klub, znakomici zawodnicy i trzeba było tylko przypilnować, żeby to się gdzieś nie rozjechało po drodze. Ale praca trenera nie polega na zdobywaniu medali. Tutaj trzeba coś stworzyć i korzystając ze zdobywanego doświadczenia, ciągle się rozwijać. Sztuką jest prowadzić do sukcesów ludzi, na których nikt nie stawia. To całkiem coś innego. Na pewno nie jestem wypalony, a wręcz przeciwnie. Mogę jednak szczerze przyznać, że jestem po prostu zmęczony tym, co się ostatnio działo wokół mojej osoby. 

 

Z tego co pamiętam z Twojej kariery zawodniczej, nigdy za bardzo nie przepadałeś za dziennikarzami?

To nie tak. Nasz zawód jest jaki jest i musimy współpracować z mediami. Ja z dziennikarzami rozmawiam bardzo często i długo, ale nie ma to przełożenia na to, co później piszą. Nie o wszystkim mogę i chcę mówić publicznie i to ja o tym decyduję. Dla większości redaktorów nie ma znaczenia powaga sprawy, którą opisują i którą się zajmują. Dla nich liczy się tylko ilość słów i ile razy będzie się o tym jeszcze później mówiło.

 

A co się mówiło o klubie z Łodzi zanim tu trafiłeś?

To klub inny niż wszystkie. Jest od wielu lat finansowany przez prywatną osobę i firmę. Należy się za to olbrzymi szacunek. W Ekstralidze w klubach jest zazwyczaj klika dużych podmiotów, składających się na budżet. Z dużym zaciekawieniem przyjmuje deklaracje o dalszych aspiracjach Orła. Potrzebne jest do tego rozbudowane zaplecze, ale pamiętajmy, że w Łodzi to wszystko właśnie zaczyna się tworzyć na wysokim poziomie. Jest stadion, który jest do tego niezbędną podstawą. Następne kroki trzeba stawiać rozważnie i spokojnie.

 

Czyli wiążesz się z Orłem na dłużej?

Spokojnie, poczekajmy z takimi deklaracjami. Ja sam sobie daje czas na poznanie klubu i priorytetów. Z drugiej strony, ja również muszę coś dać od siebie i przekonać osoby związane z klubem, że ty był odpowiedni pomysł, żebyśmy rozpoczęli współpracę. 

 

A były rozmowy z innymi klubami przed tym sezonem? Podobno zgłosili się do Ciebie działacze z Poznania, gdzie miałeś okazję jeździć parę lat.

Były tematy innych klubów, ale nie było wśród nich Poznania. Więcej na ten temat nie chcę mówić.

 

Przed sezonem 2020 sporo zmian w regulaminie. Nowa tabela biegowa, wprowadzenie rezerwowego do drużyn pierwszej ligi. Ty miałeś okazję w Ekstralidze sprawdzić, czy to jest dobre rozwiązanie. Jakie wnioski?

Rezerwowy jak najbardziej. Tym bardziej jak można zastąpić juniora jeżeli jest to zawodnik krajowy do 21 lat. Jednak w pierwszej lidze mało będzie drużyn, mających trzech w miarę równych młodzieżowców...

 

A nie lepiej by było, żeby to mógł być tylko i wyłącznie polski zawodnik do lat 23?

Polaków jest trochę za mało, żeby ten przepis w pełni mógł być wykorzystany. Ten zespół, który będzie mógł to zrobić biorąc pod uwagę swoją kadrę, na pewno postawi na polskiego juniora na pozycji rezerwowego. Mnie ten przepis nie przeszkadza. Jeżeli zaś chodzi o tabelę biegową - liderzy będą teraz jechać pod dwójką, pierwsze pary spotykają się ze sobą bardzo późno w trakcie zawodów i żużlowcy w tabeli mają bieg po biegu. To takie moje refleksje. Nie chcę oceniać, czy to zmiany na lepsze.

 

Sporo się zmieniło od czasu kiedy zakończyłeś karierę zawodniczą, choć to przecież było całkiem niedawno (2014). Jak oceniasz te zmiany?

Tory są coraz bezpieczniejsze, ale silniki mają coraz więcej obrotów. Teraz jeździ się inaczej. Kiedyś zawodnik musiał więcej pomagać motocyklowi na torze. Teraz prowadzi się motory inaczej, a każdy, najmniejszy nawet błąd, jest niezwykle kosztowny. Prędkości też są oczywiście inne. Zmiany jak wszędzie, wszystko idzie do przodu.

 

Kiedyś miłośnik Indian, pamiątek z epoki PRL, fan metalowej muzyki i przede wszystkim tata dwójki dzieci. Coś się zmieniło w ostatnim czasie?

Stan cywilny nie uległ zmianie. Syn gra w tenisa ziemnego i zdecydowanie prezentowany przeze mnie poziom już się nadaje, aby wychodzić razem z nim na kort. Córka jakoś nie przekonała się do sportu. Indianie odeszli w zapomnienie, na zbieranie staroci jest jakoś coraz mniej zapału i czasu, ale miłość do zabytkowych motocykli i symboli PRL została. Jeśli chodzi o muzykę, teraz najczęściej słucham radia. A tam raczej wspomnianej przez Ciebie muzyki jest niewiele. 

 

Deklaracja na sezon 2020 dla kibiców Orła?

Im nas będzie więcej na stadionie, tym będzie weselej (śmiech). A tak poważnie - chcemy zapełnić stadion, a to gwarantują odpowiednie wyniki i przede wszystkim jazda, dająca radość kibicom. Zrobimy wszystko, aby tak się stało. Do zobaczenia na torze!

Michał Lewandowski (za: orzel.lodz.pl)
Czy na pewno chcesz usunąć ten komentarz?
TAK NIE
Komentarze (17)
5 lat temu
W odpowiedzi na komentarz:
skora czym ty sie zamujesz? hahaha
Skóra to pierdoła i Witek po raz kolejny pokazuje, ze na żużlu za bardzo się nie zna. Skórę to mógłby zatrudnic Mrozek albo Rusko. Oni lepiej od niego ogarniają taktyke
  Lubię
  Nie lubię
5 lat temu
W odpowiedzi na komentarz:
Polska jest niewątpliwie krajem, gdzie żużel stoi na najwyższym poziomie. Reprezentanci naszego kraju rokrocznie sięgają po medale na arenie międzynarodowej, a nasza liga cieszy się najlepszą renomą, gdzie zawodnicy zarabiają największe pieniądze. O ile na salonach sytuacja wygląda znakomicie - o 180 stopni odwrotnie wygląda sytuacja na trzecim szczeblu rozgrywek.

Aż strach pomyśleć co by było, gdyby działacze z Rzeszowa nie podjęli się próby odbudowania jednego z zasłużonych ośrodków w historii polskiego speedway'a, a włodarze Wolfe Wittstock nie znaleźliby chęci i środków na starty w naszym kraju.

W Pile i Krakowie stało się to, co się stać musiało. Nieudolne rządy w nowohuckim klubie doprowadziły do napiętrzania się długów, a w końcu startów w lidze praktycznie za darmo. Przez lata spekulowano o tym, że Wanda zniknie z żużlowej mapy Polski i niestety tak się stało. Z kolei nieuczciwe rządy w Grodzie Staszica mogły skończyć się jeszcze gorzej, gdyby grupa kilku osób nie podjęła się próby reanimacji wegetującego klubu. Jak mówi przysłowie - "z pustego i Salamon nie naleje" - zatem nie podjęto się kontynuowania startów na najniższym szczeblu rozgrywek
Nowa Huta to nie do końca Kraków. I tam małe zainteresowanie. Hutnik był niezły w kopanej, koszu, siatce i chyba w ręce (wszędzie męskie), a nie ma tam nic. Hutnik ma więcej fanów niż Wanda. Brak zainteresowania ludzi, to też brak sonsorów i olewka władz.
Z Piłą trochę inaczej, bo klimat tam jest, ale tam po prostu brakuje firm. EwentuaLNIE kogoś z głową. Dla nich wyjście to Stokłosa albo budowa klubu od zera i oparcie się na małych firmach, ale to oznacza II ligę. A miasto niech finansuje szkolenie. przy dobrym pokoleniu, mozna wyskoczyć ponad II ligę. Chyba, że jakiś kibic się dorobi i postanowi sfinansować klub
  Lubię
  Nie lubię
5 lat temu
SPOJNIA - TORUN
18-24
  Lubię
  Nie lubię
5 lat temu
Czuły rewolucjonista. Jeszcze zbyt wcześnie, aby „Woffy” powrócił na Monmore Green, ale być może fani ze środkowej części Anglii jeszcze nacieszą oczy widokiem Taia w barwach „Wilków” w niedalekiej przyszłości… Póki co, Tai odpoczywa z familią, spotyka się z kibicami w Scunthorpe (salki na spotkaniach z mistrzem świata są wyprzedane do ostatniego miejsca, choć cena biletu wynosi 12 funtów). A w zaciszu koszykarskiej hali w Andorra la Vella był moment, gdy Tai mógł zatopić się w zakamarki swojej duszy i porozmawiać szerzej o życiu najlepszego żużlowca globu. Myślami przefrunął niechybnie nad Comapedrosą…

- Przekraczasz próg muzeum „Champions by 99” i nie sposób nie zauważyć słynnej sentencji Barry’ego Sheene’a. „Nie czekaj aż statek podpłynie do brzegu. Wskocz do wody i zmierz się z bestią” – zwykł mawiać znakomity brytyjski motocyklista, dwukrotny mistrz świata w wyścigach szosowych (1976, 1977). Czy motto Sheene’a współgra z filozofią Taia Woffindena? Nie warto marnować szansy na mistrzowski tytuł i lepiej zmierzyć się z przeznaczeniem aniżeli unikać trudnych decyzji?


- W kulturze anglosaskiej zakorzenione jest porzekadło: nie pozwól, aby statek odpłynął od brzegu bez ciebie. Nie przegap łódeczki…
  Lubię
  Nie lubię
5 lat temu
Ponad 2000 widzów przybyło na turniej o indywidualne mistrzostwo zachodniej Australii. Na liście startowej, oprócz trzykrotnego indywidualnego championa globu Taia Woffindena, pojawił się niedoceniany, acz świetnie trzymający klapę Cameron Heeps – uznana Wiedźma z Ipswich. „Gdyby dyrektor GP – Phil Morris zobaczył stan nawierzchni, odwołałby zawody. Na tym torze nie rozegrano by australijskiej rundy Speedway GP. Jednak wszyscy zawodnicy zakasali rękawy i wspólnym wysiłkiem udało się rozegrać turniej. Zabawa była przednia!” – śmieje się Tai.



Nowy tor ma 330 metrów długości. Nawierzchnia bardzo przyczepna, więc niektórym zawodnikom wprost wyrywało rączki. Trzeci wyścig był dwukrotnie przerywany, gdyż żużlowcy upadali na tor. Zawodnicy zażądali przerwy, aby wyrównać nawierzchnię. Uprzednio tor był zbytnio nawodniony, a wiatr nie zdołał przesuszyć szlaki. Do akcji wkroczył „Woffy”, który nie zdejmując kevlaru, nadzorował prace torowe. Tai rysował wewnętrzną linię (z kredą był za pan brat), obsługiwał równiarkę i instruował traktorzystę co robić, aby tor wytrzymał kolejne wyścigi.



„Woffy” wygrał trzy wyścigi w serii zasadniczej, a w wielkim finale wystrzelił niczym z katapulty z zewnętrznego pola. Za plecami Taia uplasował się Cameron Heeps, trzeci był Kane Lawrence (Nowa Południowa Walia), a czwarty Daniel Winchester. „To wyjątkowy moment w moim życiu. Tytuł mistrza zachodniej Australii wiele dla mnie znaczy, gdyż mój tata Rob dwukrotnie triumfował w tych zawodach” – rzekł wzruszony Tai.
  Lubię
  Nie lubię
5 lat temu
Tylko jeden raz w historii mistrzostw zachodniej Australii na żużlu doszło do sytuacji, w której syn skopiował osiągnięcie taty. Edwin „Chum” Taylor, finalista indywidualnych mistrzostw świata na Wembley Stadium w 1960 roku, wygrywał zawody o tytuł mistrza zachodniej Australii w latach: 1958, 1962, 1963, 1968, 1970. Jego syn – Glyn Clifford Taylor miał podobne marzenia jak tata, więc sięgnął po tytuł najlepszego żużlowca Perth i okolic w 1982 oraz 1983 roku. Glyn przyszedł na świat w walijskim Cardiff w 1953 roku, gdyż jego tata Edwin „Chum” ścigał się wówczas dla klubu Cardiff Dragons… Glyn zaczynał przygodę z jednośladami od motocrossu, następnie liznął wyścigów na torach trawiastych, aż w końcu bez umiaru zakochał się w żużlu. I „latał” na sławetnym torze Claremont Showground, jak onegdaj Rob Woffinden, tata Taia…



Claremont Showground to wspaniała karta w historii australijskiego speedwaya. Pierwsze wyścigi na torze położonym nieopodal Perth odbyły się w 1927 roku… Rob Woffinden wygrał indywidualne mistrzostwa zachodniej Australii po dwakroć: w 1987 i 1988 roku. Kiedy Claremont zatrzasnął swoje drzwi przed żużlem, grupa entuzjastów (wśród nich był Rob Woffinden i Steve Johnston) zbudowała tor żużlowy Pinjar Park.



5 stycznia 2019 roku Tai Woffinden, nieludzki pracuś, stanął w szranki zawodów o indywidualne mistrzostwo zachodniej Australii. Tai uczył się speedwaya w Perth, więc za wszelką cenę chciał uczcić pamięć o ojcu i zorganizował kapitalne zawody, na które przybyło tylu chętnych, że przed pierwszym wyścigiem zabrakło programów i… piwa!

  Lubię
  Nie lubię
5 lat temu
Jaką charyzmą musi odznaczać się Tai, skoro tak prestiżowa stacja telewizyjna jak BBC, zaprosiła go do porannego programu! Na Wyspach Tai jest jednym z wielu, a mimo to dostrzeżono jego arcyciekawą osobowość, wokół której nie sposób przejść obojętnie. W Anglii kochają myśli nieuczesane… W Polsce żużel jest ponoć jedną z mainstreamowych (tudzież wiodących) dyscyplin, a próżno szukać Patryka Dudka, Bartosza Zmarzlika i Macieja Janowskiego w popularnych kanałach telewizyjnych i w programach nie skierowanych do obłąkańczo zakochanego w sporcie widza. A Tai pokazuje, że magnetyzm w oczach, otwarta czaszka, rozległe zainteresowania i pozytywne, niesztampowe zachowanie może sprawić, że w telewizji BBC przy ogromnej widowni opowie w zarysie o żużlu, zaprezentuje mistrzowskie trofeum i zaprosi ludzi, aby złożyli wizytę w Cardiff podczas wrześniowej rundy Speedway GP.
Przebył trudną drogę. W debiutanckim sezonie w Grand Prix w 2010 roku zajął 14 miejsce, wziął udział w 56 wyścigach i wygrał zaledwie 5 spośród nich, zdobył 49 punktów, ale Tai Woffinden jest niczym Jerzy Kukuczka: nie interesują go łatwe szlaki na Manaslu czy Cho Oyu. To nie Reinhold Messner, tylko entuzjasta, który podąża przez świat z własnym strumieniem świadomości. Jeśli wytyka błąd, robi to uroczo, z nutką sarkazmu i elegancji. Wierzy w dobro tego świata, a przy tym perfekcyjnie nakreśla plan działania. Może mieć spuchniętą prawą łydkę, może nie ruszać palcami u prawej stopy, ale w turnieju dla Tomka Golloba wystartował. Wie kiedy odpoczywać, a kiedy bawić się jak wódz plemienia Kalkadoon w Australii. Szanuje ludzi, kocha osobników oderwanych od oślego zaprzęgu. Lubi robić rzeczy ocierające się o obłęd szaleństwa, ale pochyli się z troską nad okaleczonymi ludźmi. I ma odwagę marzyć. A następnie uszyć dla tych marzeń zgrabne szaty. I wie czego chce. Profesjonalizm, ale nie zimny i wyuczony, lecz przyjazny światu. Radosny, po części nieokiełznany, ale tylko ludzie wykraczający poza ramy swojej profesji są uwodzicielsko zaprogramowani na sukces. A warto pamiętać czasy, gdy Tai na częstochowskim stadionie robił „Szkocję” jako nieopierzony młokos w barwach Włókniarza, a tata Rob Woffinden filmował zjawisko z błyskiem w oku. Wtedy „Woffy” chłonął wiedzę od ojczulka, byłego żużlowca, który przegrał walkę z rakiem trzustki. Słuchał Grega Hancocka i Mariana Maślanki, a następnie umiejętnie potrafił wykroić z tego tortu mądrych rad, skrawek słodkości dla siebie. Tai potrafił za młodu leniuchować, bawić się i tańczyć, ale teraz wie, że jest odpowiedzialnym ojcem, który zatrzaskuje temat dyskusji o żużlu, gdy przekracza próg domu. Jest mężem i tatą, wciąż optymistycznie spogląda na planetę, ale potrafi dostrzec wady bytowania na kuli ziemskiej. „Woffy” to bystry obserwator, który rozsiewa pozytywne fluidy. Za to kochają go wrocławscy fani, którzy od czasów Duńczyka Tommy’ego Knudsena, brązowego medalisty IMŚ’1981, żadnego obcokrajowca nie obdarowali taką skalą uwielbienia. Za to kochają go jego przemarznięci rodacy ze Scunthorpe, którzy w październiku podróżowali podmiejskim pociągiem z Bydgoszczy do Torunia i trąbili współpasażerom, że Tai to taki „twardziel o miękkim sercu”. Charyzmatyczny, nieodgadniony, mądrzejszy w życiowe doświadczenie, sięgający wzrokiem daleko poza żużlowy horyzont…
  Lubię
  Nie lubię
5 lat temu
Tai potrafi po ekscytującym weekendzie w Toruniu, gdzie przypieczętował trzeci tytuł mistrza świata, przemieścić się do Bydgoszczy, aby wziąć udział w turnieju „Asy dla Tomka Golloba”. Chwila oddechu, kąpiel, zabawa z córeczką, lekki posiłek i przygotowania do wizyty w programie BBC Breakfast. „Tai to wulkan energii. Chodzi jakby był wiecznie nakręcony” – twierdzi Michael Lee, indywidualny mistrz świata na żużlu z 1980 roku. „Mike The Bike” przyswoił szczyptę wiedzy o popularności. Wszak wstąpił na żużlowy tron w dobie prosperity speedwaya w Anglii…



Wyspy Brytyjskie nie cierpią na brak gwiazd sportu. Futbol wiedzie prym, ale inne dyscypliny też szczycą się wybitnymi jednostkami. Lewis Hamilton wyrównał osiągnięcie Argentyńczyka Juana Manuela Fangio i posiada pięć tytułów mistrza świata w Formule 1. Krykiet, rugby, lekka atletyka, tenis, golf, boks, wioślarstwo, kolarstwo szosowe i torowe – w Anglii wprost głowa boli od kolorytu sportowych osobowości. Zresztą, wystarczy zerknąć na źdźbło statystyki medalowej podczas FIM Awards w Andorra la Vella… Istne bogactwo i zatrzęsienie gwiazd dwóch kółek na Wyspach. Wielka Brytania była najliczniej reprezentowaną nacją podczas gali FIM: aż ośmiu mistrzów świata w sezonie 2018 w sporcie motocyklowym legitymuje się brytyjskim paszportem. Hiszpania mogła pochwalić się siódemką reprezentantów, a Włochy czterema (w tym kosmiczną, sześciokrotną mistrzynią świata w motocrossie Kiarą Fontanesi).
  Lubię
  Nie lubię
5 lat temu
Wypoczęty, uśmiechnięty, kreatywny – ni stąd ni zowąd wpadł na pomysł, aby w elegancko wydanym programie zagościły autografy wszystkich 43 mistrzów świata w sporcie motocyklowym. Po latach będzie to wspaniała pamiątka. Tai łaknie powiewu odmienności. Rozmawia swobodnie z czterokrotnym mistrzem świata w wyścigach superbikes – Jonathanem Rea i nie ma dla niego znaczenia, że demon prędkości urodził się w Irlandii Północnej i porusza się po kubkach smakowych z osobliwym akcentem. „Woffy” szanuje swoją rodaczkę Emmę Bristow za niezliczone tytuły mistrzyni świata w trialu i uśmiecha się dobrotliwie, gdy słyszy, że Emma nie potrafi odpoczywać bez motocykli, a jedynym relaksem jest lektura szekspirowskich dzieł i spacer z psami po smaganych przenikliwym wiatrem liściach…


Toby Price, Australijczyk urodzony w Hillston, człowiek, który nie truchleje widząc marokańską pustynię, wyznał, że czekał aż 3 lata na narodziny Taia. Toby, aktualny mistrz świata w cross-country, przyszedł na świat w 1987 roku, a Tai w 1990. „Musiałem czekać długie 3 lata, aby poznać prawdziwą bratnią duszę – rechotał Toby Price. Jesteśmy najbardziej odklejeni od realiów, my Australijczycy” – śmiał się Toby wesoło podrygując z Taiem. Jonathan Rea jest zaprzyjaźniony z „Woffym” co czuć w każdym geście… Z kolei mieszkający na stałe w księstwie Andory Australijczyk Josh Hook, mistrz świata w wyścigach długodystansowych (endurance), pochodzi z Taree i zna każdą skałę w Pirenejach. Hook jest o 3 lata młodszy od „Woffy’ego”, ale wystarczy, że obaj skierują wzrok w kierunku masywu z kulminacją Comapedrosa i już wiadomo, że wystarczyłby im nędzny namiot, aby wybrać się na wyprawę w wysokie góry. Na szczycie niewątpliwie ugasiliby pragnienie herbatą wypitą z buta… Jak Kiara Fontanesi, zwariowana mistrzyni świata z włoskiej Parmy, która frunie ponad podwójną sekcją na torze w Assen i wyobraża sobie, że maluje pędzlem niczym Donato Bramante… Piękną teatralną trupę zebrał Tai Woffinden…

  Lubię
  Nie lubię
5 lat temu
Syn nieżyjącego Roba Woffindena to wręcz wyśniony champion dla nękanego kryzysem speedwaya. Jego nieustająca plątanina myśli i głód tworzenia sprawiają, że Taia nie sposób zaszufladkować. Wiecznie fascynuje ludzkość błyszcząc rozlicznymi talentami. Gra wybornie na didgeridoo (a niewiele bladych twarzy potrafi to czynić z taką gracją jak „Woffy”). Sam mistrz gry na didgeridoo – Australijczyk David Hudson jest pod wrażeniem kunsztu „Woffy’ego”.



Jeśli Tai ma ochotę pobrzdąkać w klawisze jak kompozytor Jacques Offenbach – dziewiąte dziecko niemieckich Żydów, to do odegrania słynnej „Barcarole” wystarczy mu foyer opętańczo luksusowego hotelu Andorra Park w Pirenejach… Gdy zechce, zjeżdża niczym Alberto Tomba z diabelnie przerażających francuskich stoków i wprawia w osłupienie swojego byłego szefa – Lena Silvera, ex-promotora Rye House Rockets. A kiedy mimo to, mało mu wrażeń, wykona backflipa równie dostojnie jak Hiszpan Maikel Melero – pięciokrotny mistrz świata we freestyle motocrossie i wyląduje uradowany w basenie z gąbeczkami. Przy Woffindenie nie sposób się nudzić. Gdyby w przestronnej hali przeważnie wykorzystywanej do gry w koszykówkę – Poliesportiu d’Andorra, ktoś wręczył mu piłkę, niechybnie okazałoby się, że dziurawi kosz niezgorzej niż Nikos Galis. Akcja w stylu pick & roll nie jest mu obca. Jak „Basket Case” – znakomity numer punk rockowej kapeli Green Day. Na jeden grudniowy wieczór Tai zamienił kosz sprzęgłowy na halę do koszykówki w stolicy Andory, w której odebrał trzeci złoty krążek za indywidualne mistrzostwo świata. Młody człowiek urodzony w brytyjskim Scunthorpe rozpoczął przygodę z cyklem Speedway Grand Prix w 2010 roku. Zwyciężył w 172 wyścigach, 35 razy awansował do finału zawodów GP. Ogółem zdobył 886 punktów w mistrzowskim cyklu…
  Lubię
  Nie lubię
© 2002-2024 Zuzelend.com