Zostań naszym Fanem!
ZALOGUJ SIĘ: 
Polecamy
?Następcy Golloba? ? krótka historia
 05.02.2013 18:14
Mamy już 2013 rok. Od co najmniej 10 lat szukamy w kraju następcy Tomasza Golloba. Wielu żużlowców określano już tym mianem, jednak nie sprostali oni oczekiwaniom kibiców, fachowców, sponsorów itp., bądź po prostu nie mieli tego ?czegoś?, by chociaż zbliżyć się do poziomu najlepszego polskiego zawodnika.

 

Nie będzie nadużyciem, jeśli powiem, iż jedynie Jarosław Hampel poradził sobie z presją i dzielnie sekunduje Gollobowi na arenie międzynarodowej. O kim natomiast żużlowy światek niejako zapomniał i kto obecnie bądź niebawem będzie musiał się zmierzyć z takowymi porównaniami? 
 
Pamiętam pierwszy mecz, jaki miałem przyjemność obejrzeć na żywo z wysokości trybun. Było to jesienią 2004 roku w Tarnowie podczas spotkania z bardzo mocnym wówczas Włókniarzem Częstochowa. Wtedy właśnie mogłem na własne oczy obejrzeć chyba najlepszą w historii parę tarnowskich juniorów: Marcina Rempałę i Janusza Kołodzieja, których talent wówczas eksplodował i którym powoli przypinano łatkę „następców Golloba”. Zresztą w tymże roku nie mogliśmy narzekać na brak utalentowanej młodzieży. Był przecież Krzysztof Kasprzak, Piotr Świderski, Robert Miśkowiak, niezły sezon zaliczał Krystian Klecha czy Zbigniew Suchecki, a także nieco młodsi Adrian Miedziński, Karol Ząbik, Mateusz Szczepaniak, Adrian Gomólski, Paweł Hlib czy Krzysztof Buczkowski. Cała plejada zdolnych juniorów, z których Ci, którzy mieli okazję potwierdzali swoją wartość na arenie międzynarodowej: Ząbik zdobył srebro IMEJ, natomiast w finale IMŚJ tryumfował Miśkowiak. Jeszcze lepszy okazał się kolejny sezon, kiedy to Karol poprawił swoje osiągnięcie sprzed roku zostając najlepszym zawodnikiem w Europie do lat 19, a przerwany z powodu opadów i fatalnego stanu toru finał w Wiener Neustadt under-21 szczęśliwie – bo po rzucie monetą – padł łupem Krzysztofa Kasprzaka, tuż za podium natomiast zawody ukończył Paweł Hlib. Pierwszych dwóch z wymienionych wyżej zawodników razem z Krystianem Klechą, Januszem Kołodziejem i Marcinem Rempałą odebrało również tytuł najlepszej młodzieżowej drużyny świata w rozegranych po raz pierwszy zawodach tego typu. Rok później drużyna w zmienionym składzie (do Ząbika dołączyli Miedziński, Buczkowski, Hlib i Paweł Miesiąc) powtórzyła swój sukces, a wychowanek Aniołów dołożył jeszcze IMŚJ zdobyte w Terenzano. 
 
I jak z tą młodzieżą nie wiązać nadziei na przyszłość? Każdy z nich miał potencjał, by pójść w ślady Golloba. No właśnie: „miał”. Jednak żaden z nich nawet nie zbliżył się do poziomu naszego mistrza. Najwięcej osiągnęli Kołodziej z Kasprzakiem, na koncie których są medale IMP oraz starty w cyklu Grand Prix. Obecnie, w wieku niespełna 29 lat, ciężko spodziewać się, aby walczyli o medale w GP czy byli w największym stopniu odpowiedzialni za wynik naszej reprezentacji w DPŚ. Miedziak stał się solidnym ligowym zawodnikiem. Buczek w nagrodę za dobry sezon trafił do kadry, gdzie zaprezentował się z dobrej strony. Ciężko jednak liczyć na to, że z sezonu na sezon będzie robił ciągły progres. Świderski z Miśkowiakiem po wielu kontuzjach są w stanie wyciągnąć średnią biegopunktową na poziomie 2,000, ale w pierwszej lidze. Ten drugi od 2007 roku ściga się na zapleczu Ekstraligi, natomiast Świder podpisując kontrakt w Gnieźnie postara się udowodnić, że podobne wyniki – o ile ominą go kontuzję - może osiągać również w elicie. Trudno mi uwierzyć, że stać go na to, aczkolwiek życzę mu jak najlepiej. 
 
Podobnie rzecz ma się z Karolem Ząbikiem. Ciężko licytować coś takiego jak talent, ale osobiście odnoszę wrażenie, że z ówczesnych juniorów (tj. z lat 2004-2007) to on posiadał największy potencjał. Dodatkowo nad jego rozwojem czuwał tata, zresztą były żużlowiec, co pozwalało mieć nadzieję, że zawsze sport będzie dla niego priorytetem. I tak też było – jako junior osiągnął w zasadzie wszystko, co było do zdobycia: od Drużynowego Mistrza Polski oraz Par Klubowych do lat 21, przez Srebrny Kask, 3 medale Młodzieżowych Mistrzostw Kraju, aż po IME (oraz wicemistrzostwo) i tytuł najlepszego juniora na świecie. Wydawało się, iż będzie miał świat u stóp. Niestety, jak to często bywa, największym problemem okazało się przeskoczenie z wieku juniorskiego do seniora. Do tego dołączyły kontuzje, konkurencja w klubie i stąd sezon 2008 zakończył z raptem 5 meczami ligowymi na koncie. Kolejny sezon rozpoczął w pierwszej lidze na wypożyczeniu w Ostrowie, lecz mimo częstszej jazdy i lepszych wyników ten rok okazał się równie fatalny, gdyż w finale IMP zaliczył tragiczny upadek, po którym długo dochodził do zdrowia. Najważniejsze, że Karol tą pełnię zdrowia odzyskał. Na drugi plan schodzi aspekt sportowy. A na tym polu niestety Ząbikowi już się nie układało. Jednakże jako kibic tego sympatycznego chłopaka żywię nadzieję, że znajdzie klub, w którym dostanie jeszcze szansę i będzie mógł w dalszym ciągu robić to, co kocha. 
 
Z kolei casus Pawła Hliba i Marcina Rempały pokazuje, ile w tym sporcie (i nie tylko tym) znaczy chłodna głowa i zdrowy rozsądek. Szczególnie zabrakło tego u pierwszego z nich. W młodym wieku sława i pieniądze nie zawsze idą w parze z rozwagą. Hlipek w ostatnim roku swojej juniorki wprowadził gorzowską Stal do Ekstraligi, sam zostając przy tym Młodzieżowym Indywidualnym Mistrzem Polski oraz trzecim zawodnikiem świata do lat 21. Może to spore nadużycie, ale powiem, że znajdował się na żużlowym szczycie (oczywiście jak na swój wiek), który niebawem okazał się być dla niego swoistą Golgotą. Bójka w dyskotece zakończona pobiciem z użyciem butelki strąciła go z piedestału skazując na liczne – słuszne zresztą – niepochlebne z ust kibiców speedway’a w Polsce. Musiał odpokutować za swoją, mówiąc wprost, głupotę. I tak pokutuje do dziś, w niczym nie przypominając tego młodego, ambitnego i walecznego chłopaka sprzed blisko 10 lat. Swoją drogą Paweł już w 2005 roku wykazywał oznaki uderzającej do głowy wody sodowej wysyłając wulgarne smsy do młodej dziennikarki. Krążyły opinie, że bez zmian w swoim zachowaniu i podejściu do żużla Hlipek nic nie osiągnie. Choć przykro to mówić, słowa te znalazły odzwierciedlenie w rzeczywistości. Po wejściu w wiek seniorski dostał co prawda kolejne szanse na odbudowanie się, lecz nawet startując w pierwszej lidze nie wyróżniał się wynikami. Po kilku występach w zeszłym sezonie w barwach KSM Krosno niespodziewanie z końcem stycznia parafował umowę ze swoim macierzystym klubem. Tym samem otrzymał od życia kolejną szansę, by jeszcze przypomnieć się fanom żużla. Nie zmienia to jednak faktu, że został kolejnym zawodnikiem z etykietką „niespełnionego następcy Golloba”.
 
Z Cinkiem historia wyglądała podobnie. Uwielbiałem jego styl jazdy. Pewnie każdy kibic pamięta jego kapitalną jazdę parową z Gollobem czy niesamowity wyścig z Garry’m Havelockiem. Tor przy Zbylitowskiej 3 czytał jak otwartą księgę. W mojej opinii miał nawet nieco większy potencjał niż jego kolega z drużyny, Janusz Kołodziej. Niestety, on sam pokierował swoją karierą tak, że rozmienił cały swój nieprzeciętny talent na drobne. Co prawda jego zdjęcia nie lądowały na okładkach brukowców jak to było z Hlibem, a artykułów o jego wybrykach na portalach żużlowych i nie tylko próżno szukać, ale wśród fanów Jaskółek krążyły opowieści o jego całonocnych imprezach i pieniądzach przegrywanych na „maszynach”. W wieku zaledwie 22 lat kariera Marcina stanęła w miejscu, żeby nie powiedzieć, iż zaczęła się cofać. W czasie, w którym powinien ją rozwijać, pchnąć do przodu, wybrał inne priorytety. Z wątkiem wychowanka Stali Gorzów łączy Rempałę kolejna kwestia – on również dostał od swojego macierzystego klubu następną szansę. W 2010 roku, po niezbyt udanym pobycie w Rybniku, wrócił do Tarnowa mając 26 lat. Żadnej gwarancji startów nie otrzymał. O swoje musiał walczyć na treningach. I wywalczył – znalazł się w kadrze na spotkanie inauguracyjne z Falubazem. Akurat spotkanie to oglądałem z wysokości pierwszego łuku. Wówczas Marcin swoją postawą bardzo mi zaimponował. Zresztą słysząc głosy dookoła chyba nie tylko mnie. Dorobek punktowy może nie powalał na kolana, ale był jedynym zawodnikiem, który na grząskiej z powodu deszczu nawierzchni starał się walczyć i to do niego należała jedyna bodaj mijanka dnia. Jak szybko zapłonął promyk nadziei na powrót „starego” Rempały, tak szybko on zgasł. Mimo słabej postawy Monberga, Cinek wystąpił w zaledwie 8 spotkaniach, a kolejny sezon rozpoczął już w Opolu, gdzie ściga się do dziś. 
 
Te dwie historie są o tyle smutne, że to nie kontuzje, a własne błędy życiowe zahamowały progres Hliba i Rempały. Zagubili się wśród pokus czyhających na młodego człowieka, zachłysnęli większą, bądź mniejszą sławą. W kluczowym okresie ich kariery brakowało przy nich kogoś, kto sensownie pokierowałby nimi bądź też ten ktoś okazał się osobą nieodpowiednią, przez co zboczyli na inny tor. Mimo wszystko pamiętajmy o zasługach tej dwójki dla swoich macierzystych klubów. Przecież Hlib przyczynił się w znaczącym stopniu do awansu Stali do Ekstraligi, natomiast Rempała dołożył więcej niż przysłowiowe „trzy grosze” do dwóch tytułów mistrzowskich dla Tarnowa. Tego nie należy dyskredytować. Szkoda jedynie, iż pomimo swoich naprawdę dużych predyspozycji nie osiągnęli więcej, choć w pewnym momencie mieli wszystko w zasięgu ręki.  
 
Co mamy dzisiaj? Mianem kolejnych „następców mistrza” określa się przede wszystkim Macieja Janowskiego i Przemysława Pawlickiego, a także choćby Bartosza Zmarzlika, Patryka Dudka czy młodszego z klanu Pawlickich, Piotra. Każdy z nich ma ogromne możliwości, a przy tym (tak się przynamniej wydaje) poukładane w głowie. 
 
W najbliższym sezonie chyba największa uwaga mediów i kibiców skupiona będzie na pierwszej dwójce. Dla nich będzie to pierwszy rok, kiedy wystartują pod numerami 1-5, choć akurat Pawlicki w minionym sezonie z powodzeniem występował na pozycji seniora. Sytuacja, jaka czeka ich w swoich klubach jest podobna – bardzo wyrównany skład, lecz bez wyraźnego lidera, który opuścił zespół po sezonie (Hancock Tarnów, a Hampel Leszno). W Tarnowie chyba najbardziej liczą, że kimś takim zostanie świeżo upieczony stały uczestnik cyklu GP, czyli Martin Vaculik. Większa presja będzie również ciążyć po świetnym sezonie na Leonie Madsenie. Ale i popularny Magic w dużym stopniu będzie odpowiedzialny za wyniki drużyny. W Lesznie na lidera kreowany będzie zapewne Kenneth Bjerre, jednak ciężko powiedzieć jak zaprezentuje się po tak długim rozbracie z motocyklem. Najmocniejsze wsparcie powinien dostać od Lindgrena i właśnie od Przemka Pawlickiego. 
 
Obaj więc przejdą w tym roku swoisty test i „chrzest bojowy”. Nasz żużel widział masę przypadków, kiedy utalentowani młodzieżowcy nie radzili sobie z przejściem do roli seniora i ginęli w szarej rzeczywistości. Wierzę – nie bezpodstawnie – że z nimi będzie inaczej. Potrafią rozgraniczyć sport od przyjemności. Żużel jest dla nich priorytetem. Mają już za sobą kontuzje, po których wracali silniejsi, co dobrze wróży na przyszłość. Zawodnik tarnowskiej Unii stawia sobie za wzór Grega Hancocka, od którego wiele się już nauczył nie tylko jeśli chodzi o styl jazdy i zachowanie na torze, ale również poza nim. Oponenci Maćka twierdzą, że nie mając Herbiego u boku Janowski przepadnie. Uważam jednak, że Magic dojrzał już na tyle, by własnymi siłami powoli osiągać sukcesy na arenie międzynarodowej, na co z całą pewnością go stać. Podobnie z Pawlickim. Bo jeśli nie oni, to kto?  
 
Niech robią swoje, krok po kroku. Jeżeli tylko będą omijać ich kontuzje i fałszywi doradcy, a sami poświęcą się żużlowi w takim samym stopniu, jak Tomasz Gollob, to nic nie stanie na przeszkodzie, abyśmy w niedalekiej przyszłości doczekali się rywalizacji Maćka i Przemka z Emilem Sajfutdinowem, Chrisem Holderem i Michaelem Jepsenem Jensenem o tytuł mistrza świata. Wszystko w ich rękach. Oby tego nie zaprzepaścili jak wielu ich poprzedników.
Mateusz Opioła (za: inf. własna, wyniki)
Czy na pewno chcesz usunąć ten komentarz?
TAK NIE
Komentarze (0)
Nie ma komentarzy związanych z tym artykułem. Twoja opinia może być pierwsza.
© 2002-2024 Zuzelend.com